W 2015 r. mój mąż odziedziczył po ciotce całoroczny domek letniskowy w niedaleko Mazur. Wraz z domem odziedziczył 15 arów ziemi. Dom był w złym stanie, a cała działka była zarośnięta przez gęstą trawę i chwasty.
Po załatwieniu wszystkich formalności związanych z dziedziczeniem domku podjęliśmy decyzję o jego sprzedaży. Niestety nie udało nam się to i na nasze ogłoszenie o sprzedaży domku wraz z działką w ciągu roku odpowiedziało tylko kilka osób, które jednak potem nie pofatygowały się nawet na miejsce, aby obejrzeć teren. Mimo tego, że suma, jakiej żądaliśmy za domek była naprawdę niska, nasza oferta nadal nikogo nie zainteresowała.
Do 2017 roku przyjeżdżaliśmy w to miejsce dwa razy do roku, ale potem całkowicie przestaliśmy tam jeździć, ponieważ ta wieś znajduje się bardzo daleko od Opola, więc nie widzieliśmy sensu w tak dalekich podróżach.
W tym roku z mężem na początku kwietnia zaczęliśmy swoje urlopy. To pora roku, w której jeszcze za wcześnie na rozpoczęcie prac na działce, tak samo jak za wcześnie było na wakacje nad morzem. Postanowiliśmy więc wybrać się na wycieczkę objazdową w celu zobaczenia największych atrakcji Warmii i Mazur, a przy okazji zahaczyć o nasz domek letniskowy.
Kiedy przyjechaliśmy na wieś byliśmy bardzo zaskoczeni. Widać było, że ktoś na działce postawił nową bramę, poza tym domek był bardziej zadbany. Na podwórku wisiało pranie i widać było, że ktoś tutaj jest.
Podeszliśmy do drzwi wejściowych i stwierdziliśmy, że dom jest zamknięty od wewnątrz. Mąż zapukał do drzwi, które otworzył nam wysoki i barczysty mężczyzna, który praktycznie natychmiast zatrzasnął nam drzwi przed nosem. Potem jednak do nas wyszedł.
Okazało się, że Andrzej był dalekim krewnym ciotki mojego małżonka. Zaczął przytaczać mu pewne fakty z biografii kobiety, które się zgadzały i wskazywały na to, że naprawdę są ze sobą spokrewnieni.
To wszystko brzmiało jak jakiś melodramat, chociaż mnie to wcale nie interesowało. Ja byłam ciekawa tylko jednego: dlaczego on tutaj jest?!
W czasie naszej rozmowy na podwórku pojawiło się kilku mężczyzn (mieszkańców wsi), którzy zapytali: „Andrzej, wszystko dobrze? Bo widzimy jakiś obcych u Ciebie?”. Widziałam więcej niż jeden raz w życiu przepychanki wiejskich “bokserów”, więc oczyma wyobraźni widziałam, w co za chwilę może się to przerodzić. Widać było, że wieśniacy byli po stronie Andrzeja, ale wiedzieliśmy, że prawda jest po naszej stronie. W pewnym momencie małżonek stanowczo powiedział: „Ludzie, ale to mój dom! Pozwólcie mi na spokojnie porozmawiać z Andrzejem!”.
Okazało się, że mężczyzna mieszka w naszym domku od 2018 roku. Wcześniej mieszkał z rodziną w Olsztynie w małej kawalerce, jednak pewnego dnia stracił pracę i nie mógł płacić za mieszkanie, przez co wraz z rodziną trafili na ulicę. Wtedy mężczyzna postanowił udać się do ciotki i poprosić ją o pomoc. Wówczas okazało się, że już umarła. Co miał więc robić? Mieli małe dziecko i nie mieli się gdzie podziać. Mieszkańcy wsi poradzili mu, aby zamieszkał w naszym domku i powiedzieli, że tutaj od dawna nikogo nawet nie było, więc nie powinno być problemów, a jeśli coś będzie nie tak, to miejscowi mu pomogą.
Andrzej z rodziną byli szczęśliwi w tym domku i on sam nie jest złym człowiekiem. Z rozmowy wynikło, że znalazł już pracę w lokalnej fabryce, a w poza pracą sadzą na działce warzywa i owoce, powoli remontują także domek. Zastanawialiśmy się z mężem, czy w sumie jest coś w tym złego, co zrobili, skoro i tak nie potrzebujemy tego domku i chcieliśmy go sprzedać.
Andrzej jest normalnym człowiekiem, który po prostu znalazł się w trudnej sytuacji życiowej. Dlatego pozwoliliśmy mu wraz z jego rodziną mieszkać w domku tak długo, jak będą tego potrzebowali.
Andrzej był tym zachwycony i powiedział, że zamierza zbudować saunę w pobliżu domu. Gdy tylko sauna będzie skończona to natychmiast zaprosi nas tutaj w gości. Cieszyliśmy się nawet, że pomogliśmy człowiekowi w ciężkiej sytuacji i zrobiliśmy dobry uczynek.