Dziewczynka z mieszkania obok zapukała do naszych drzwi i poprosiła o kawałek chleba

Wówczas mieszkaliśmy w starej kamienicy w dzielnicy, która nie miała zbyt dobrej opinii. Mieszkał tutaj cały przekrój społeczny – od patologii, przez zwykłych, skromnie żyjących ludzi, po nieco bogatszych ludzi, którym po prostu marzyło się mieszkanie w starej, przedwojennej kamienicy. Te biedniejsze rodziny nie tylko musiały przyzwyczajać dzieci do skromnego i oszczędnego życia, ale także do uczciwej pracy, aby wiedziały, że nawet na głupi kawałek chleba muszą sobie zarobić. Dzieciaki zbierały więc puszki czy wyprowadzały psy za pieniądze, aby chociaż trochę dorobić. Bywało, że wstawały wczesnym rankiem a szły spać późnym wieczorem dopiero po wykonaniu całej swojej pracy i obowiązków szkolnych jak i domowych.

Obok nas mieszkała Paulina. Ze swoim partnerem Franciszkiem, starszym od niej o jakieś 20 lat tworzyli dysfunkcyjną rodzinę. Kobieta ciągle była w ciąży – jedno urodziła, a zaraz z kolejnym była w ciąży. Niektórzy mieszkańcy kamienicy nie pamiętali już nawet, ile dokładnie ma dzieci. Konkubent Pauliny brzydził się pracy, za to nie stronił od alkoholu. Żyli z zasiłków, ale niestety, były one za małe, aby bez problemu utrzymać tak wielodzietną rodzinę. Czasami zapożyczał się u krewnych i mimo, że było im ciężko, nie zamierzał niczego zmieniać. Uważał, że skoro Bóg daje im tyle dzieci, to muszą się z tym zmierzyć.

Naliczyłam, że na pewno mają 9 dzieci. Paulina także czasami prosiła mieszkańców kamienicy o pomoc, a ci litowali się nad nią i dawali jej pieniądze, jedzenie czy ubrania po swoich pociechach, ponieważ było im szkoda tych dzieci.
Niestety i Paulina nie była bez winy, bo zaniedbywała swoje dzieci. Zdarzało jej się „zapomnieć” nakarmić dzieci, przez co chodziły głodne. Zarówno jej jak i Franciszkowi nie przeszkadzało, że dzieci chodzą głodne i brudne. Czasami miałam wrażenie, że oni sami nie wiedzą, ile dzieci mają i jak one mają na imię.
Ja sama w wieku 18 lat byłam już sierotą, ponieważ ojciec zmarł, gdy byłam jeszcze dzieckiem, a mama dzień przed osiągnięciem przeze mnie pełnoletności. Musiałam wówczas zamieszkać z moimi dziadkami, którzy sami byli już schorowani i potrzebowali mojej pomocy. Teraz współczułam więc trochę dzieciom mojej sąsiadki, które niby mają rodziców, ale jak widać – nie bardzo się nimi interesują.

Pewnego wieczoru rozległ się dzwonek do naszych drzwi. Byłam zdziwiona, ponieważ nikogo się nie spodziewałam, ale otworzyłam drzwi i… Byłam jeszcze bardziej zdzwiwiona widokiem, który zastałam. Na progu stała dziewczynka, córka sąsiadki, która cichym głosem zapytała:
– Dobry wieczór, proszę Pani, mogłaby mi Pani dać coś do jedzenia?
Oczywiście nakarmiłam ją: zrobiłam kanapki, herbatę i dałam kilka bułek i czekoladek dla jej braci i siótr. Od tamtego czasu zaczęła przychodzić do mnie regularnie.

Kilka tygodni później Franciszka znaleziono martwego – upił się i zasnął w środku mroźnej, zimowej nocy na ławce przed blokiem. Paulina została wtedy zupełnie sama. Nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią długoletniego partnera i wychowaniem dzieci, wpadła w depresję, która pochłonęła ją tak bardzo, że zupełnie zapomniała o swoich dzieciach. Sama zaczęła pić, szlajać się z przypadkowymi pijakami i znikać na całe noce i dnie. Wraz z odejściem Franiciszka utraciła sens życia.

Starsze dzieci zostały zabrane przez rodzinę mieszkającą na wsi – wierzyli, że przydadzą im się i będą pomagać w pracach na gospodarstwie. Młodsze dzieci trafiły do domu dziecka, bowiem nikt nie chciał kolejnych twarzy do wykarmienia, tym bardziej obcych.

Nie mogłam zapomnieć o tej małej dziewczynce, która wtedy zapukała do moich drzwi. Miała na imię Gabrysia. Często odwiedzałam go w domu dziecka i przynosiłam jej słodycze i jakieś zabawki. Zabierałam ją także do siebie na święta i wakacje, aby nie czuł się samotny. Gdy była już pełnoletnia, zamieszkała w naszym domu – w tym czasie mieszkaliśmy już na wsi. Miałam oczywiście także swoje dzieci, ale zarówno one, jak i mąż nie mieli nic przeciwko tyakiej sytuacji i wiedzieli, że Gabrysia jest mi bliska jak córka.

Gabrysia pomagała mi w domu i zawsze okazywała nam szacunek. Teraz ona ma 56 lat, a ja jestem 74-letnią kobietą. Wciąż utrzymujemy bliski kontakt i jesteśmy dal siebie jak przyjaciółki.

Bardzo mi szkoda tych dzieci, które porzuciła Paulina. Zresztą, żal mi wszystkich porzuconych dzieci na tym świecie, więc jeśli macie taką możliwość, to dajcie szczęście chociażby jednemu takiemu dziecku.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Dziewczynka z mieszkania obok zapukała do naszych drzwi i poprosiła o kawałek chleba