Jak Ty tutaj żyjesz, co?!

„No kto mnie do czegoś zmuszał, no kto?! Tak to szłabym sobie i szła spokojnie przez to życie, milczałabym, a moje życie potoczyłoby się inaczej.”- Sylwia wysłała mi SMS o 9 rano. Poziom dramatyzmu był już chyba poza zwyczajną skalą nawet jak na wirtualne lamentowanie, dlatego w jakiś sposób gnana podświadomością szybciej się obudziłam.

Sylwia jest moją przyjaciółką jeszcze z dzieciństwa. Krótko mieszkała w Tczewie, gdzie chodziłyśmy do przedszkola. Potem przenieśli się do innego kraju, ale co pięć lat przyjeżdżała do swojej małej, kochanej ojczyzny i przez te kilka dni udawało nam się omówić wszystkie wydarzenia, które miały miejsce podczas naszej dłuższej rozłąki.

Tego lata, po 5 latach nieobecności Sylwia przyjechała ze swoim drugim mężem nad Morze Bałtyckie i planowałyśmy posprzątać jej nadmorsski domek. Tymczasem dostałam taki oto SMS. Od razu rzuciłam się na ratunek Sylwii, trzeba było ją ratować.

Poniżej przedstawiam krótką historię Sylwii – krótką, ale dosadną.

„W poniedziałek, pierwszego wieczora naszych wakacji w Gruzji wracałam z Leszkiem z plaży. Była świetna pogoda i na dziedzińcu pensjonatu, który mi poleciłaś, właściciele Nukri i Nino grillowali mięso na kebaba z przyjaciółmi. Przechodząc obok grilla poczułam ten zapach, który mnie oszołomił i powiedziałam: „jak apetycznie to pachnie!”. To był początek porażki.

Godzinę później syn właścicieli Nikusz zapukał do naszego pokoju i po cichu podał głęboki talerz z mięsem. To było krępujące, ale wzięliśmy go i zjedliśmy wszystko na obiad.

Nie, nie zjedliśmy, a po prostu pożeraliśmy, bo okazały się szalenie smaczne! 

Następnego dnia kupiłam czekoladę, położyłam na talerzu i tak zwróciłam naczynie.

W środę wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi, a kiedy je otworzyłam, znów przed nimi stał Nikusz z gorącym chaczapuri. „Mama poprosiła, aby przekazać, że czekolada była pyszna i dziękuje” – powiedział gruzin i odszedł. To chaczapuri sprawiło, że aż zaniemówiłam – to po prostu była ambrozja! Talerz znów trzeba było zwrócić, dlatego kupiłam kolejną. Moje dobre wychowanie nie pozwoliło mi na inne zachowanie. 

W czwartek rano planowaliśmy wycieczkę parowcem, ale odwołałam wszystko i zaczęłam smażyć naleśniki. Leszek powiedział:” siły niebieskie chyba mnie usłyszały, bo czekałem na naleśniki!”, ale Leszek nie miał z tym nic wspólnego. Smażyłam przez dwie i pół godziny. Nie starałam się tak bardzo od czasu mojego pierwszego małżeństwa. O drugiej po południu stałam przy drzwiach gospodarzy z górą cienkich, wręcz ażurowych naleśników. Nukri przyjął dar i pokłonił się z wdzięcznością. 

Piątego dnia, kiedy wieczorem zapukali do naszych drzwi, byłam już trochę skrępowana tą całą sytuacją i napięta. Za drzwiami stał Nikusz i z uśmiechem wyciągał w moją stronę półmisek o wymiarach 32 x 32 x 4 cm w kolorze kości słoniowej, produkcji włoskiej, który był wypełniony soczystymi brzoskwiniami, figami cukrowymi, błyszczącymi jabłkami, orzechami i świeżymi czarnymi winogronami. Smak tych delikatesów i ich aromat był taki, że na wszelki wypadek się uszczypnęłam – czy to aby na pewno nie sen? Czy coś może tak niesamowicie smakować? Wieczorem nie poszliśmy na kolację, ale poszliśmy obejrzeć film, podczas którego dojedliśmy wszystkie owoce. 

W sobotę, zamiast wyjść do delfinarium, wypełniona górą witamin zaczęłam robić ciasto ziemniaczane – przypomniałam sobie, jak kiedyś babcia uczyła mnie go robić. Leszek powiedział, że wiele jeszcze o mnie nie wiedział. Ciasto skończyłam piec przez obiadem i położyłam je na dużej paterze. Nieśliśmy je razem z mężem do właścicieli pensjonatu. Nie było ich jednak w domu, więc przekazaliśmy je babci. Babcia uniosła brew ze zdziwienia. Po wszystkim Leszek zaproponował wyjście do baru, ale byłam tak zmęczona, że zostałam w pokoju, piłam wino i przeglądałam różne przepisy kulinarne w Internecie. 

Siódmego dnia naszego pobytu, kiedy znów wracaliśmy z plaży, przy pensjonacie stał Nikusz. Kiedy nasz zobaczył, jakimś oficjalnym tonem powiedział w moją stronę: „Mama i tata proszą Panią o przyjście na moment o godzinie 20” – a potem uciekł. Leszem powiedział, że to nie bez powodu i zapytał, że jak myślę – ile kosztuje tutaj dobry koniak? Powiedziałam, że nie wypada tutaj dawać czegoś takiego, lepiej pewnie byłoby podarować jakąś ładną ikonę, a za taką gościnę, to najlepiej tomik Szekspira z podpisem samego Szekspira.

O 20 ja w wieczorowej sukience, a Leszek w wypolerowanych butach staliśmy już u drzwi gospodarzy. Zadzwoniliśmy dzwonkiem i weszliśmy. Stół był rozłożony i zajmował prawie dwa pokoje, a siedziało przy nich około 40 osób. Na stołach było wszystko. Wszystko – wszystko co da się zjeść na słodko, słono i ostro. 

Nukri podniósł ręce, szeroko się uśmiechnął, podszedł do nas i powiedział : „Siadajcie drodzy goście, mamy tu trochę jagnięciny, skromną kolację, chętnie podzielimy się z Wami. Poczęstowała nas Pani takim ciastem, jesteśmy teraz Twoimi dłużnikami”. „Sylwia, jeszcze raz zrobisz to ciasto, a zabiję Cię” – wyszeptał Leszek.

Za miesiąc we wtorek jedziemy do staruszka Wano na 80-te urodziny, w czwartek jedziemy do Anzor do Gruzji na rocznicę ślubu gospodarzy, a w grudniu mamy przyjechać na chrzest małego Zuriko. To już postanowione i nie można było odmówić.

Spotkaliśmy się już z całą ulicą, sąsiadami i krewnymi. Zapraszali nas do picia kawy, a potem do zjedzenia śniadania, później obiadu i grania w gry uliczne w domu naprzeciwko. Wieczorem piliśmy piwo na podwórkach i jedliśmy razem kolację. Zdawało się, że jesteśmy w jednym ogromnym domie, w którym ciągle odbywają się wspólne posiłki. 

Nie opalałam się, nie oglądałam delfinów. Miałam w pokoju mąkę, jajka, drożdże, 4 kilogramy jagnięciny i suszony chmiel. Butelki wina stoją nawet w łazience.

Nie zrobiłam ani jednego selfie i już coś rozumiem po gruzińsku. Leszek przybrała na wadze 3 kg i myśli o kupieniu domu tutaj.

A ja tylko powiedziałam, że to cudownie pachnie, Agata! Jak ja mam tak żyć?!”.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Jak Ty tutaj żyjesz, co?!