Jej przydomek – „Zuchwała”

Zdzisława Biedrzalska, a po prostu Zdzisia, miała swój przydomek na naszym osiedlu. Nie nazywaliśmy jej inaczej jak „zuchwała” i zaraz wyjaśnię, w czym była rzecz.

Zdzisia była już po siedemdziesiątce – właśnie dlatego bała się posiadać kota czy psa. Obawiała się po prostu, że po jej śmierci zostaną same, głodne i wylądują na ulicy. Siostrzenica i siostrzeniec z kolei czekali tylko na to, aż staruszka umrze i przejmą po niej mieszkanie w centrum miasta, więc w ogóle się nią nie interesowali.

Zdzisia spędzała całe dnie jak i wydawała całą swoją małą emeryturę na wykarmienie wszystkich futrzaków w okolicy. A sąsiadki… a sąsiadki próbowały wylać na nią całą swoją irytację mówiąc, aby nie karmiła tych pchlarzy, bo potem tylko się rozmnażają i np. koty są potem już tak rozleniwione, że nie chce im się łapać szczurów. Zdzisia na to przybierała pozycję bojową, opierając ręce o biodra.

Nabierała więcej powietrza w usta i zaczynała mówić, a raczej krzyczeć: na głos wyjawiała to,  kto, gdzie i z kim dopuszcza się mało moralnych czynów. Jej głos niósł się tak bardzo, że zapewne był słyszalny na innych osiedlach.

Sąsiadki zamykały się wówczas w mieszkaniach wystraszone, że ich wszystkie starannie skrywane „trupy z szafy” wyszły na jaw. „Skąd w tym małym ciele było tyle zawiści i gniewu” – oburzali się wypędzeni i zawstydzeni sąsiedzi. Przychodziło im tylko jedno słowo do głowy – „zuchwała”. I rzeczywiście, trochę taka była.
Zdzisia nigdy w życiu nie prosiła o nic dla siebie, ale kiedy wstawiała się za innymi, wydawało się, że wydrapie oczy w obronie!
A zimą… Zimą, jak się okazało, Zuchwała szła prawie codziennie pięć kilometrów przez śnieg, zaspy śnieżne, lasy i rzekę w jedną stronę i tyle samo z powrotem, aby nakarmić wszystkich porzuconych przez mieszkańców tej miejscowości zwierzęta. Robiła to po cichu, nie obnosząc się z tym przez wiele lat z rzędu. Porzucone koty i psy jadły to, co im dawała i dzięki temu przetrwały niejedną zimę.
Jednak Zdzisławie to nie pomogło przetrwać.
Pewnego dnia, wracając do domu, wpadła do dołu z niezamarzniętą lodowatą wodą. Wydostała się z niego, ale już nie zdążyła wrócić do domu. Znaleziono ją więc z torbą przyciśniętą do piersi – tą samą, w której nosiła potrzebujacym, bezdomnym zwierzętom jedzenie.
Wiadomość natychmiast rozeszła się po okolicy. Sąsiadki Zdzisi z domu zebrały się na dole i cicho płakały. Mężczyźni marudzili i z jakiegoś powodu wstydzili się patrzeć sobie w oczy.
– Cóż zrobić – powiedział emerytowany podpułkownik, zapinając marynarkę na wszystkie guziki – Nic tu po nas, trzeba zabrać naszą „zuchwałą” w ostatnią drogę. Trzeba ją po ludzku pochować, ponieważ ona nie ma nikogo poza nami. Bohaterskim była człowiekiem o czystej i bezinteresownej duszy.
Zuchwała zebrała tyle osób, ilu za jej życia nie spotkała jednego dnia. W jej mieszkaniu postawiono skromną trumnę, a sąsiedzi przyszli się pożegnać, a na dole postawili stolik z małą notatką:
„PIENIĄDZE NA POGRZEB ZAUCHWAŁEJ”
Sąsiedzi przynosili tyle, ile mogli. Wkrótce zrzucili się także mieszkańcy innych bloków, którzy usłyszeli o śmierci staruszki.
A po obiedzie podjechał ogromny Jeep i wyszedł z niego starszy mężczyzna w czarnym płaszczu, w towarzystwie dwóch młodych ochroniarzy. Stał naprzeciwko stołu i zdejmując czapkę, szeptał coś przez długi czas, a czasem nawet machał ręką. Potem poszedł na górę, a kiedy zszedł, jednym pociągnięciem pióra wypisał czek. Sąsiadka odpowiedzialna za zbieranie pieniędzy wzięła z jego rąk kartkę papieru i krzyknęła.
– Cicho, cicho – powiedział starszy mężczyzna – Byłem jej ulubionym uczniem. Ile to razy uratowała mnie od poprawek! A ja o niej zapomniałem – nie dość, że byłem takim sobie uczniem, to i człowiekiem. Macie na wszystko – kontynuował – Upewnijcie się, że wszystko jest na najwyższym poziomie. Grób ma być najlepszy, ma najlepiej wyglądać.

Siwowłosy mężczyzna z ochroną jednka chciał coś jeszcze dodać:
– Proszę mi też wykupić miejsce obok niej. Chcę zostać pochowany obok niej, kiedy nadejdzie czas. Może chociaż na tamtym świecie poproszę ją o przebaczenie.
Odwrócił się i ciężkim krokiem poszedł do samochodu, a ochroniarze za nim.
Następnego dnia staruszka została pochowana. Słysząc o tym, jak zginęła, ludzie tłumnie szli aby ją pożegnać, jednocześnie bardzo ją żałując. Nigdy za życia Zdzisia nawet by nie pomyślała, że tak wielu nieznajomych przyjdzie uczcić jej pamięć.
Postawiono jej na grobie taki pomnik – pies i kot siedzą obok siebie, a pod ich łapami znajduje się miska pełna jedzenia. To piękny, dobry pomnik z czarnego, drogiego granitu. Miejsce w pobliżu jest puste – zostało wykupione dla jej ukochanego ucznia. Następnego dnia ludzie zebrali się i poszli tam, gdzie chodziła staruszka – na opuszczone działki i do pustostanów. Zwierzęta nie wierząc własnym uszom wychodzili ze swoich kryjówek, wywoływani przez dziesiątki ludzi.
Zdziczałe z samotności, strachu i beznadziejności, z niedowierzaniem i przerażeniem w oczach podchodziły i dotykały ciepłych rąk, które przyniosły im jedzenie i co najważniejsze… transportery. Po to, aby je wszystkie zabrać do ciepłych i kochających domów.
Patrzyli i nie wierzyli własnym oczom. Nie zdawali sobie nawet sprawy, co uratowało ich przed śmiercią z głodu i zimna. Niektóre wyrywały się z uścisku. Skąd miały wiedzieć, że to „Zawzięta” ich uratowała, kosztem własnego życia.
Dlaczego? Dlaczego, powiedz mi! Aby pozostali przy życiu, musiała zginąć jedyna osoba, która się nimi opiekowała?
I nie chcę nic słyszeć o losie i innych bzdurach… Ponieważ ci, którzy cicho i dyskretnie robią to, o czym inni nawet nie pomyślą, zawsze odchodzą pierwsi…

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Jej przydomek – „Zuchwała”