Zostałam sama. Ludzie mówią, że ci starsi ludzie, którzy spędzają swoje ostatnie dni samotnie, byli w młodości lekkomyślni. Być może ja też byłam samotnikiem i muszę to przyznać. Wychowałam dwójkę dzieci, robiłam dla nich wszystko, żeby niczego im nie zabrakło. Tak się złożyło, że mój mąż odszedł przedwcześnie. Mój syn miał 12 lat, a córka 8. Pracowałam w dwóch miejscach, nie miałam wolnych dni, wolnego czasu. Wracałam do domu i szybko gotowałam, sprzątałam, a potem siadałam z dziećmi do odrabiania lekcji. Dobrze, że mieliśmy dach nad głową. Odziedziczyłam po rodzicach trzypokojowe mieszkanie.
Kiedy dzieci dorosły, zdecydowałam, że sprzedam mieszkanie i za uzyskane pieniądze kupię sobie mniejsze, a resztę pieniędzy podzielę między dzieci. Nigdy nie dzieliłam dzieci na ulubione i nielubiane. Jeśli coś robiłam, robiłam to dla obojga naraz i po równo. Każde z moich dzieci miało swoje problemy. Córka wyszła dobrze za mąż, teściowie dali jej i mężowi mieszkanie na wesele, ale ciężko jej było poradzić sobie z córką. Mój syn wziął kredyt hipoteczny, a on i jego żona ledwo sobie radzili. Oddawałam im większość swojej pensji. Czułam ich troskę i miłość. Dzwonili do mnie co tydzień, zapraszali w odwiedziny, a nawet sami przyjeżdżali.
Kiedy przeszłam na emeryturę, wszystko się zmieniło. Dzieci przestały dzwonić, a kiedy zapraszałam je do siebie, mówiły, że to niebezpieczne, bo jest pandemia. Kiedy wszystko wróciło do normy, nadal mnie ignorowały. Czasami dzwoniłam, a oni nie odbierali telefonu. Nie potrzebowali biednej matki. Moja emerytura ledwo wystarczała mi na życie, nie mogłam im pomóc. Syn i córka mówili, że mają dużo pracy i zmartwień, nie interesowało ich, że jestem sama w domu. Siedziałam tam cały dzień i zastanawiałam się, co zrobiłam źle, dlaczego moje dzieci mi to robią. Nadal tego nie rozumiem.