Problem pojawił się wieczorem, kiedy miałam mnóstwo obowiązków. Pranie, odrabianie lekcji z najstarszym synem, robienie przekąsek dla najmłodszego, gotowanie kolacji dla rodziny, moczenie grochu na jutrzejszy obiad, sprzątanie piasku z przedpokoju.
Zwykła lista obowiązków kobiety – matki rodziny. Błąkałam się po mieszkaniu, zbierając rozrzucone ubrania i zabawki dzieci, nie od razu zauważyłam, że dzwoni mój telefon. – „Mamo, to ciocia Sylwia!” – Najstarszy syn podbiegł do mnie i podał telefon: „Tomek, powiedz cioci, że jestem zajęta, oddzwonię do niej. Mam teraz brudne ręce”. – „Nie oddzwaniaj, odbierz teraz”! – Usłyszałam głos Sylwii (syn włączył tryb głośnomówiący). – „Umyj ręce i przyjedź do mnie. Od razu. Kup po drodze wino”. Doskonale znałam ten ton, coś było nie tak i musiałam natychmiast iść, odsuwając wszystko inne na bok. – „Idę do Sylwii! Odbierz ziemniaki i wrzuć do zupy za 10 minut” – krzyknęłam do męża i już jechałam taksówką na drugi koniec miasta. – „Otwarte!” – Przy drzwiach usłyszałam głos przyjaciółki. Weszłam do środka, a ponieważ nikt po mnie nie wyszedł, poszłam prosto do kuchni.
Zamarłam na progu. Moja przyjaciółka siedziała obok stosu potłuczonych naczyń, kuchennych gratów, rozsypanej herbaty i połamanego taboretu. Przy czym zachowywała absolutny spokój. W rękach trzymała dwa puste kieliszki. – „Uratowane”. – Powiedziała, gdy mnie zobaczyła. „Dobrze, że trzymałam je gdzieś indziej”. Jak doszło do tego bałaganu? Otóż, Sylwia stanęła na stołku, bo chciała wyjąć z najwyższej szafki zeszyt z przepisami matki. Kiedy upadała, instynktownie chwyciła za szafkę, w której były naczynia i wiele innych potrzebnych rzeczy. I wszystko to poleciało z hukiem na podłogę, a teraz leżą na niej w formie puzzli. – „Czy wszystko w porządku?” – Zapytałam trzy razy. – „Jeśli nie liczyć uderzenia w głowę, to tak. Najważniejsze, że rozbiła się waza, którą dostałam w prezencie od byłej teściowej” – odpowiedziała i pomasowała skroń. – „Sylwia, co mogę dla ciebie zrobić?” – Zapytałam podnosząc kilka kawałków talerza z podłogi. – „Musisz znaleźć kilka pudełek i przynieść do kuchni”.
– „Najpierw posprzątamy większe kawałki, mniejsze wciągniemy później odkurzaczem, jutro koniecznie zadzwoń do fachowca, żeby naprawił szafkę. Musisz też kupić nowe naczynia, widziałam ostatnio jakieś komplety na promocji w centrum”. Moja przyjaciółka słuchała mnie z niedowierzaniem, siedząc na kanapie i popijając wino. – „Ela, dlaczego się tym martwisz? Weź krzesło, usiądź, napijmy się i porozmawiajmy”. – „Jesteś w stanie się zrelaksować pośród tego chaosu?” Sylwia wzruszyła ramionami – „A po co się martwić? Jaki w tym sens? Wszystko już się wydarzyło. Pójdziemy do sklepu i poszukamy nowego kubka, bo inaczej nie będę miał z czego się napić kawy. A jeśli będę miała ochotę, zacznę sprzątać ten bałagan”. Tego wieczoru Sylwia dała mi cenną lekcję życia: Jeśli wszystko się posypało (i nie chodzi tylko o naczynia), nie zamartwiaj się.
Trzeba usiąść spokojnie, spojrzeć na te sprawy z dystansem i zadać sobie pytanie: czy można to naprawić? Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, możesz zaparzyć herbatę lub otworzyć wino, zadzwonić do kogoś, kto przyjdzie do Ciebie w środku nocy i rozmawiać z nim do białego rana. Wczesnym rankiem zaczyna się nowy dzień i można z nową siłą przystąpić do nadrabiania zaległości – ale nie bezkrytycznie, tylko trochę, żeby nie marnować sił. Będą one nadal potrzebne, bo nie tylko raz w życiu coś zostanie uszkodzone, zniszczone lub złamane. Wszystko to można jednak naprawić lub zastąpić czymś nowym.