Pewnego dnia wybraliśmy się całą rodziną na spacer do parku i nagle…
– Słyszycie?
Córka zatrzymała się raptownie i uniosła palec do góry. Zwolniliśmy również krok i zaczęliśmy nasłuchiwać. Skądś dobiegł słaby jęk a raczej pisk.
– Pewnie kot gdzieś miauczy – powiedział mąż. – Chodź już moja chłopczyco – zażartował Piotr.
– Tata ma rację, to kot! – zawołała nasza dziesięcioletnia córka.
Zdecydowaliśmy się wyśledzić źródło dźwięku. Przyspieszyliśmy kroku i po chwili byliśmy już nad brzegiem małego jeziorka. Tu, za jednym z kamieni wystających z wody, zauważyliśmy głowę kotka, który mokrymi łapkami przylgnął do jego wierzchołka.
– Biedny! – krzyknęła Ania i pobiegła wyciągać nieszczęsny cud z wody. – Mamo, spójrz, ktoś przywiązał kamień do jego łap, więc nie mógł się wydostać.
Rzeczywiście, łapy kota były związane liną, do której po drugiej stronie przywiązano kamień.
– Oszołomy! Faszyści! – oburzyłam się.
Rozplątałam linę, zdjęłam chustę z szyi i owinęłam w nią drżącą mokrą kulkę.
– Mamusiu, tatusiu, zabierzemy go, proszę… – błagała córka. – Uratowaliśmy mu życie, więc za niego odpowiadamy. – Ania zaczęła nas aktywnie szantażować, wiedząc, że w takich sprawach zarówno ja, jak i mąż jesteśmy bardzo sentymentalni.
– A kto będzie się nim opiekował, chciałbym wiedzieć? Jedziesz na obóz, pamiętasz? – surowo przypomniał jej tata.
– Ale my przecież nigdzie nie wyjeżdżamy, Piotruś – poparłam córkę i jeszcze mocniej przycisnęłam do siebie kotka.
– Zmowa – uśmiechnął się mąż. – Zrozumiałem: nie ma sensu dyskutować. Chodź, kotku! Twoja szczęście. Jestem w mniejszości – dodał.
Tego samego dnia zabraliśmy kotka do weterynarza. Na szczęście okazał się całkowicie zdrowy. Patrząc na dumny wyraz kociego pyska nazwaliśmy kota imieniem faraona. Miał tyle godności i wielkości, że pseudonim Ramzes pasował do niego idealnie.
Przyzwyczaił się do nas niemal natychmiast ale najbardziej przywiązał się do mnie. Ani się to nie podobało, była zazdrosna, bo uważała, że to ona uratowała Ramzesa.
– To ja cię zauważyłam! – przypominała mu z tęsknotą.
A przebiegły Ramzes mruczał słodko na moich kolanach.
Nie ukrywam, ja też przywiązałam się do Ramzika. Podsuwając mu najlepsze kawałki, obserwowałam z jaką gracją je zjada.
Po posiłku Ramzes wskoczył na moją kanapę, przytulił się, polizał ręce i zasnął zadowolony…
Jakoś od razu zdałam sobie sprawę, że nie wyobrażam sobie życia bez tego stworzenia. Kot też pokazywał mi swoją miłość. Czasami nawet wydawało mi się, że chce coś powiedzieć. Widziałam, jak Ramzes wodzi za mną wzrokiem, gdy chodzę po kuchni, ale nigdy nie narzucał swojego towarzystwa, jeśli zdawał sobie sprawę, że jestem zajęta. A kiedy kładłam się odpocząć, przychodził na pieszczoty i „śpiewał piosenki”. Został członkiem rodziny.
– Patrz mamo, kiedy jesteś na kanapie, Ramzes teraz nie kładzie się na twoich kolanach ale na piersi – zauważyła kiedyś Ania.
– A to świntuch! – żartobliwie oburzył się mąż. – Ale w końcu to kot, więc nic dziwnego.
– Kotyszcze – roześmiałam się.
Po chwili zauważyłam, że Ramzes zaczął się zachowywać inaczej. Gdy tylko położyłam się na kanapie, wskoczył na mnie i położył się na mojej lewej piersi. „Zastanawiam się dlaczego? prawdopodobnie z powodu dźwięku bijącego serca”… A kiedy robiłam coś w mieszkaniu, cały czas chodził za mną i miauczał.
Pewnego dnia poszłam do dentysty i gdy siedziałem w kolejce, usłyszałam historie. Ludzie często w kolejkach mówią o swoich chorobach. Jedna kobieta opowiedziała o swoim psie, który wyczuł u niej raka. Pies cały czas lizał jej rękę ale nie zwracała za bardzo na to uwagi. Kobieta zdecydowała się umówić się na wizytę u dermatologa, a ten ujawnił jej nowotwór na skórze… Na szczęście był to początkowy etap choroby i wszystko zakończyło się dobrze.
– Słyszałam też, że zwierzęta odczuwają śmierć i choroby – potwierdziła jej rozmówczyni.
Szczerze mówiąc, historia sprawiła, że pomyślałam o swoich piersiach. Nie chciałam panikować ale postanowiłam szybko przejść badania.
– Jest zmiana w lewej piersi, coś się wyczuwa – stwierdziła lekarz. Miałam suchość w gardle. – Ale dla pewności konieczne jest wykonanie mammografii i skonsultowanie się z onkologiem.
W jednej chwili mój świat się zawalił. Poczułam się, jakbym stała na skraju przepaści.
– Proszę się uspokoić – próbował mnie pocieszyć lekarz. – Dobrze, że się pani przyszła. Czy regularnie poddawała się pani badaniom?
– Nie – szepnęłam.
– Czy w pani rodzinie były przypadki chorób nowotworowych?
– Nie ma. Przyszłam przypadkiem – odpowiedziałam wymijająco.
Tydzień później mammografia i onkolog potwierdziły wyniki wstępnego badania: w lewej piersi znaleziono guz, zaplanowano operację.
Nie da się przekazać tego, co czułam. Na szczęście guz okazał się łagodny. Kiedy wróciłam do domu, rodzina zorganizowała mi królewskie przyjęcie: ugotowali obiad, kupili kosz kwiatów. Piotrek chodził za mną krok w krok i chciał się przytulać, córka ciągle mnie całowała. Tęsknili! Jedynie kot “Zbawicie” zachowywał się królewsko spokojnie.
Kiedy usiedliśmy, by oglądać telewizję, Ramzes wskoczył na moje kolana. Nie dotykał już mojej piersi. Tylko zmrużył zielone oczy i długo patrzył, jakby oceniał: czy wszystko jest ze mną w porządku.
– Skąd wiedziałeś, kotku? – co? – spytałam go szeptem.
Jednak tylko ziewnął, położył się wygodnie i zaczął cicho mruczeć.
Kiedyś uratowałam mu życie, a teraz on uratował moje..