Miałem kolegę o imieniu Konrad. Był kobieciarzem i bawidamkiem. Z żadną dziewczyną nie pojawił się dwa razy na żadnej imprezie firmowej. Jeśli przyszedł na imprezę przed Bożym Narodzeniem z Ewą, to już po nowym roku widzieliśmy go z Kasią. Latem na plaży widziano go za to z jakąś Marią. Zdarzało się, że Ewa, Kasia i Maria wydzierały sobie włosy z głowy z rozpaczy, że na kolejny bankiet wziął zamiast jednej z nich Paulinę.
Prawdopodobnie w poprzednim życiu był wykastrowanym psem, skoro teraz tak nadrabia zaległości. Był takim babiarzem, że podrywał wszystko, co się rusza.
– Konrad, dlaczego tak często zmieniasz dziewczyny? – interesowali się znajomi.
– Nudzę się, a one nudzą się mnie… – odpowiadał Konrad.
Oprócz poligamiczności Konrad był niezwykle bezczelny i nakłaniał kobiety do romansu. Wiedział, kiedy co powiedzieć, jakim tekstem rzucić lub jaki żart najlepiej na nie podziała.
Zwykle przy stole podawał nowej dziewczynie widelec do ręki, a kiedy dziewczyna patrzyła na niego pytająco, mówił: „szturchnij mnie nim w oko”. W odpowiedzi słyszał zwykle tylko śmiech, a on potem od razu dodawał: “podaj mi ogórka”.
Było nawet zabawnie, dopóki Konrad nie przyprowadził Sylwii do naszej firmy. Zgodnie już z tradycją Konrad rozpoczął zbliżanie się do dziewczyny od wypowiedzenia swojego ulubionego żartu, ale nie zdążył się zaśmiać, ponieważ Sylwia faktycznie dźgnęła go widelcem w oko. Kiedy po nieudanej próbie ofiara wylądowała w karetce, jego chuda towarzyszka bez emocji przeżuwała ogórka.
-No co? Chciał, to go szturchnęłam.
– Ty… Marysiu? Ewo? Kasiu? Pa… A, Sylwio! Czy Ty jesteś normalna?! On tylko żartował! – koledzy z pracy lekko tylko podnieśli głos, bo tak naprawdę bali się krzyczeć w obecności dziewczyny.
Lekarze wezwali policję, ale nie wszczęto postępowania karnego, ponieważ Konrad powiedział, że sam upadł na wystający widelec. Oko uratowano. O zdarzeniu przypominała tylko mała blizna pod brwią. Kilka miesięcy później zebraliśmy się ponownie przy jakiejś okazji i zamurowało nas, gdy Konrad ponownie przyprowadził Sylwię.
– Może jest jej winien pieniądze…dużo pieniędzy – powiedział w zamyśleniu nasz dyrektor i zapalił.
Kilka miesięcy później Konrad ożenił się. Na weselu Sylwia zabrała mikrofon wodzirejowi i zaśpiewała piosenkę „Wierność do grobowej deski”, a następnie wygarnęła mężowi, że jej nie słucha wystarczająco uważnie. Nasz dyrektor powiedział, że może nie chodzi tu o długi – po prostu Konrad już się nie nudzi.