Leciałem dzisiaj rano z Rzeszowa do Gdańska i w czasie lotu usłyszałem przez sen komunikat: „Drodzy pasażerowie, tutaj kapitan statku… Potrzebujemy Państwa pomocy. Jeśli na pokładzie jest lekarz…”.
Dawno tego nie słyszałem i prawie już rok przeleciałem bez żadnych incydentów.
Cóż zrobić – zsunąłem się z fotela i jeszcze niedobudzony poszedłem pod kabinę pilota. Tam pokierowano mnie do 12-latka, który jęczał z bólu, był blady, mówił, że boli go bardzo brzuch. Miał niskie ciśnienie, które potem zaczęło nagle skakać, raz będąc wysokie, raz niskie, jednak dzieciak nie tracił mimo tego świadomości. Podczas gdy układałem go w odpowiedniej pozycji na podłodze pojawiły dwie kobiety, które okazały się także być lekarzami – jedna była toksykologiem, a druga pediatrą.
Nawiasem mówiąc, w ciągu ostatnich piętnastu lat zauważyłem taką cechę – jeśli lot jest z jednego punktu kraju do drugiego, to zwykle na pokładzie samolotu leci conajmniej dwóch lekarzy, a jeśli to lot w inną stronę świata – tutaj „ratować świat” trzeba znowu samemu.
Chłopak najwyraźniej miał coś w rodzaju ostrego zapalenia trzustki… Powoli doprowadzaliśmy chłopaka do dobrego stanu – trzymaliśmy go bardziej pod kątem, ale złagodzić skurcze jelit, a potem za zgodą jego mamy daliśmy mu zastrzyk. Do lądowania jeszcze 40 minut, na pewno wszystko zdąży się unormować.
Mama nas mile zaskoczyła – nie histeryzowała, była pewna siebie, na pytania odpowiada krótko i rzeczowo, nie przeszkadzała nam w pracy, zaufała nam oraz swojemu dziecku i czekała na ewentualne polecenia czy instrukcje. Byłoby cudownie, gdyby wszyscy się tak zachowywali.
Interesująca była reakcja pasażerów – zwykle w samolocie w takich przypadkach ludzie nie wtrącają zbytnio, nie zaglądają przez ramię, jedna lub dwie osoby gapią się z daleka, ale nie uważają, że są mądrzejsi, więc nie udzielają swoich złotych porad. A tutaj 20 osób tłoczy się wokół, milczą, nie przeszkadzają, ale kiedy spróbowaliśmy przenieść dzieciaka z podłogi na fotel, w milczeniu się rozsunęli i nam pomogli.
Chcę tylko podnieść mu głowę, wkładam rękę pod kark, a tutaj już ktoś mi delikatnie pomaga.
Gdy te dwie kobiety lekarki mówiły o lekach, których akurat nie było w apteczce, zaraz ktoś je nagle podsunął.
Wszystko zostało zrobione, chłopak prawie się uspokoił i dochodził powoli do siebie. Obok niego siedziało prawie do końca kilku obcych pasażerów po tom, aby upewnić się, że na pewno pomoc nie jest już potrzebna.
Polska to jednak kraj milczacych bohaterów. Jestem dumny!