Ludwik to nie facet!

Ludwik nie jest mężem ani synem, ale psem rasy bokser.

Moi dobrzy przyjaciele są hodowcami psów tej rasy. Przyjaźnimy się ze sobą praktycznie całe życie, mimo że nie mam nic wspólnego z psami i nigdy nawet z mężem w domu nie mieliśmy zwierząt.

A dla nich – w zasadzie najbardziej to dla mojej przyjaciółki – jest to styl życia, hobby i praca.

Całe jej życie składa się z wystaw, szkoleń, konkursów.

Tym razem z córką przyjechałyśmy do przyjaciółki, ponieważ naprawdę chciałam zobaczyć małe szczenięta, które miały obecnie dwa miesiące, a w przyszłości wyrosną na duże i groźne psy.

Szczenięta były cudowne, córka obserwowała je z zachwytem.

Nie wiem dlaczego, ale chyba po prostu wraz z biegiem lat u mojej przyjaciółki rozwinął  profesjonalny cynizm, wzięła jednego ze szczeniąt do rąki i powiedziała:

– A tego trzeba uśpić, ma jakąś wadę genetyczną, nie będę mogła go sprzedać!

Okazało się, że szczeniak ma jedną łapę krótszą niż reszta – nie było to zbyt widoczne, ponieważ mały pies nie chodził jeszcze doskonale, często się przewracał.

Drobna twarz mojej córki znalazła się w grymasie od łez.

Uśpić, małe psie dziecko, kto to widział!

Tak więc Ludwiczek stał się członkiem naszej rodziny.

Zabraliśmy go do siebie tego samego dnia, bo pomimo naszej przyjaźni pojawił się w głowie strach, że przyjaciółka spełni swoje groźby.

Ludwiczka karmiliśmy jedzeniem dla niemowląt, potem kupowałam mu nóżki z kurczaka. Miał nawet swoją poduszkę i koc.  

Czas szybko minął – w tym roku moja ukochana córka poszła do pierwszej klasy, a  Ludwik miał już pięć miesięcy.

Nawet w tak młodym wieku pies wyglądał już groźnie, przez co czasami ludzie widząc nas na spacerze czy w innym miejscu bardzo się dystansowali.

Wydawało się że piesek czuje, że uratowaliśmy go przed śmiercią, ponieważ był nam bardzo wdzięczny i okazywał to prawie we wszystkim, co robił. W dodatku okazał się być bardzo spokojny, częściej drzemał w domu, niż rozrabiał, a kiedy moja córka się z nim bawiła, pozwalał jej na wszystko, a czasem nawet na to, by wspinały się na jego grzbiet.

Zdarza się, że spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami,  jakby chciał powiedzieć:

– To tylko dziecko! Niech sobie wchodzi, póki może!

Tego, że ma jakikolwiek problem z nogami bardzo trudno było się domyślić, a jeśli już to tylko po tym, że trochę utykał.

Ludzie mieszkający w pobliżu nas widząc Ludwiczka tylko na zewnątrz – nie byli świadomi tego, jaki jest w domu – nie mieszkają z nim i nie mogą go poznać, jednak widząc jego groźny pysk i wiedząc, jakiej jest rasy od razu się boją. Trochę ich oczywiście rozumiem, dlatego w momencie, kiedy skończył te 5 miesięcy, zaczęłam ubierać mu kaganiec, kiedy wychodzimy na spacery, chociaż jemu się to niezbyt podoba. Cóż jednak zrobić – jak trzeba, to trzeba.

Córka kończyła jedną klasę po drugiej, teraz była już w ósmej – bardzo wydoroślała, jest piękną i mądra dziewczyną.  

Z moją księżniczką Marysią wieczorami chodzimy razem na spacery z psem, ale bez kagańca – po prostu wybieramy miejsce, które nie jest lubiane przez innych, dzięki czemu możemy spuścić Ludwika ze smyczy i gramy z nim w piłkę.  

Tamtego dnia zostałam zatrzymana dłużej w pracy. Kiedy wróciłam pomyślałam, że zmienię kurtkę na cieplejszą i zabiorę Marię oraz Ludwiczka na spacer, ale nikogo nie zastałam w domu. Serce jakoś niespokojnie przyspieszyło swoje bicie – przecież nie pozwalałam Marysi wieczorami samej wychodzić z psem. Z drugiej strony być może pies miał taką potrzebę i wył przy drzwiach, że nie miała wyboru. 

Telefon córki nie odpowiadał.

Pobiegłam w kierunku pola oddalonego od domów, gdzie zwykle chodzimy ale wydawało się, że nogi biegły w miejscu, a ja nie jestem w ogóle bliżej celu.

Biegałam po polu, krzyczałam:

– Maria, Marysia!

Panika się nie zmniejszała, bo nikogo tam nie było. 

Na samym skraju pola usłyszałem szloch i podbiegłem tam.

Marysia siedziała na ziemi i płakała, jej ubrania były całe brudne, a na jej policzku było duże obtarcie.

– Marysia, co się stało? Gdzie jest pies?

Dziewczyna nie mogła mówić, dusiły ją łzy, więc pokazała ręką w stronę krzaków.

Ludwiczek leżał na ziemi we krwi. Nie rozumiałam, skąd płynęła. Oddychał ciężko świszcząc.

– Moje biedne, co się stało?

Z przyzwyczajenia pogłaskałam jego głowę, a ten otworzył oczy i ostatnimi siłami polizał mnie po ręcę, a potem znowu zamknął oczy i łza spłynęła mu po pysku.

– Nie….

Podeszła do mnie Maria.

– Mamo, wybacz, ale tak skomlał, więc wyprowadziłam go na pole i jak zawsze spuściłam ze smyczy, a Ludwiczek poszedł w krzaki. A potem oni się pojawili – krzyczeli na mnie, potem uderzyli. Tak się bałam! A potem na ratunek przybiegł mi Ludwiczek i powalił jednego z nich na ziemię. Drugiego złapał zębami za rękę, przestraszyli się, ale jeden z nich wyciągnął nóż i dźgnął nim Ludwiczka. Warknął na nich, oni uciekli, a nasz kochany upadł. Mamo, czy on umrze?

– Nie wiem, córeczko.

Wiele myśli krążyło mi po głowie i bałam się, że nikt nam nie pomoże z tak dużym i przerażającym psem.

Nie mogłam znaleźć innego rozwiązania, więc zadzwoniłam do tej samej przyjaciółki, która kiedyś chciała go uśpić. Co dziwne, wraz ze swoim mężem byli na miejscu po dziesięciu minutach, ale niestety, Ludwiczek nie otworzył już oczu! 

Następnie z moją córką pojechałyśmy do szpitala, ponieważ ta uderzyła się w głowę. Wszystko było z nią w porządku, jednak ja nie chciałam wracać do domu. Jak mamy tam wejść bez naszego Ludwika?!

Powoli szłyśmy ulicą i milczałyśmy, po prostu nie było już nic do powiedzenia. Maria płakała.

– Mamo, przepraszam.

Nagle zadzwonił telefon, aż obie się wzdrygnęłyśmy.

– No co przyjaciele, tańczcie ze szczęścia, mój weterynarz zszył Waszego poranionego przyjaciela Ludwika! Już nie wylewajcie morza łez, tylko przyjażdżajcie!

Ludwiczek żył jeszcze z nami kolejne pięć lat, opiekował się ze mną wnukami i im także pozwalał na wszystko.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Ludwik to nie facet!