Moja babcia

Pewnego dnia zastałem żonę siedzącą w dziwnej pozycji w kuchni i wpatrującej się uważnie w okienko działającej pralki.

Co robisz? – zapytałem.

Nie widzisz!? Piorę…!

Obok słychać było piorącą zmywarkę, cicho obracającą się kuchenkę mikrofalową, a na ekranie laptopa pojawił się filmik instruktażowy na szarlotkę,a piekarnik wypełniony elektroniką czekał jak na skrzydłach na powierzenie mu tego zadania. Robot kuchenny po cichu mieszał składniki na ciasto, a maszyna do chleba i ekspres do kawy czekały skromnie na swoją kolej w kącie.

Telewizor na ścianie nadawał kolejny odcinek serialu

Żona uśmiechnęła się zmęczona i znów utkwiła swój wzrok w okienku pralki…!

Trudno jest jednak naszym współczesnym kobietom. Nie jesteśmy zwierzętami, więc wszystko rozumiemy!

A tutaj przypominam sobie jeden dzień z życia mojej babci Felicji, którą uwieczniłem na zdjęciu podczas wakacji w 1963 roku. Miałem wtedy osiem lat. Za namową rodziców w tamtych latach prowadziłem już dziennik, w którym codziennie opisywałem to, co się działo.

Babcia Fela była matką mojego ojca i wówczas miała już 63 lata. Mieszkała na Podkarpaciu. Jej przodkowie 150 lat temu przybyli z Ukrainy, co w sumie dla niektórych terenów Podkarpacia i ich mieszkańców jest dość typowe.

Jej mąż, a mój dziadek, Dionizy, jak i jej najstarszy syn, a mój wujek Mikołaj, zginęli na wojnie. Trzy kolejne córki i najmłodszy syn, którym był mój ojciec, po założeniu swoich rodzin rozjechali się we wszystkie strony świata. Babcia przez całe swoje życie ciężko pracowała, a podczas wojny była nawet w oddziale partyzanckim, gdzie gotowała żołnierzom. 

Niestety, na koniec swojego życia została sama! To znaczy nie do końca sama, bo każdego lata przywożono jej wnuki i wnuczki, aby się nimi opiekowała – ośmioro dzieci w przedziale wiekowym od pięciu do dwunastu lat. Raz mieszkałem u niej nawet cały rok! 

Żyła w małym domku bez bieżącej wody, kanalizacji i gazu, jednak wówczas na wsiach nie było to niczym niezwykłym. 

Tak wyglądał jej dzień pracy! Zupełnie zwyczajny dzień:

4.30 dojenie krowy i wypędzenie jej do stada, (potem miała też cielaczki). 

5.00 dojenie obu kóz i wypędzenie ich na pastwisko.

5.30 7.00 praca w ogrodzie (15 akrów łopatka, grabie i ręce). 

7.00 8.00 gotowanie posiłku na piecu. Aby to zrobić, konieczne było przyniesienie drewna opałowego, rozpalenie ognia, wyciągnięcie wody ze studni, umieszczenie na piecu dwóch żeliwnych garnków i mleka

8.00 8.30 pobudka najmłodszych, a przecież każdy musi się ubrać, umyć, potem zjeść.

8.30 9.00 karmienie i opieka nad zwierzętami domowymi (ogromna świnia i dwie świnki, niezliczona ilość gęsi, kaczek, kurczaków, indyków). Trzeba było cały inwentarz nakarmić, a potem posprzątać. Ja zwykle zbierałem jajka w kurniku i od gęsi. 

9.00 9.30wszystkie dzieci udawały się nad lokalną rzekę, która mieściła się kilometr od domu. To tak, jakby teraz wysłać dziecko na plac zabaw pod oknami bloku, na podwórku.

Na obiad podawała żurek albo inny, syty posiłek. Babcia jest taka zabawna… W międzyczasie zabija kurczaka, który jeszcze chwilę temu biegał po podwórku. 

10.3010.30 pielenie grządek z kukurydzą.

10.3011.00 gotowanie obiadu. Znowu piec, trzeba zebrać warzywa z grządek, umyć wszystko, pokroić i ugotować. Na drugie danie ryba, więc znowu trzeba zająć się obieraniem, krojeniem, smażeniem i gotowaniem. Do tego ziemniaczki i kompot – pyszne! 

12.0012.30 babcia wita dzieci przychodzące znad rzeki wiedząc, jakie są głodne. Wszystkich karmi, robi pranie i rozwiesza na zewnątrz. 

12.3013.00 małe porządki. Pompuje wodę, czyści piec i stół. Większe sprzątanie babcia robi raz w tygodniu.  

13.00 14.00 dojenie krowy w polu.

14.0015.00 idzie z dwoma pełnymi wiadrami pół kilometra, by napoić kozy.

15.00 17.00 w godzinach, kiedy latem zwykle doskwierają upały, babcia robi coś w domu – a to coś obszyje, wyprasuje żelazkiem z duszą, a pranie starannie poskładała. Czasami też zamiast coś robic kładła się na chwilę, aby po prostu odpocząć. 

17.00 18.00 przygotowywanie kolacji.

18.00 19.00 babcia robiła o tej porze różne maści – przeciwzmarszkowe, przeciwbólowe. Dorabiała sobie w ten sposób, bo okoliczne kobiety nierzadko ustawiały się w długich kolejkach, by je zdobyć. Niestety, tajemnicę tych produktów babcia zabrała ze sobą. 

19.00 przyprowadzenie krowy z pola, dojenie wieczorne

20.00 idziemy z babcią po kozy, trzeba je też wydoić. Kozy ciągle leżą, ale babcia podnosi obie na tylne kopyta, więc nie mają wyboru – podnoszą się i idą. Zza ogrodzenia widać dziwny obraz głowę babci, a obok niej jeszcze dwie, tylko z rogami – i to wszystko o zmierzchu…!

21.00 babcia myje nas, zabiera do toalety, kładzie, opowiada bajkę, gasi światło.

I przez długi czas jeszcze się krząta po domu, myje naczynia, czyści niektóre warzywa, robi weki na zimę.

Trzy razy w tygodniu babcia jechała z warzywami i owocami na rynek, aby dorobić sobie do marnej emerytury! Kiedy teraz sobie przypomnę, to jej domowe ogórki kosztowały 2 złote za kg, a pomidory tylko 4 złote!

Musiała sprzedać wiele rzeczy, aby kupić na przykład litr nafty chociażby do lamp w domu.

I TAK BYŁO KAŻDEGO DNIA!!!

W ogóle nie było dla niej czegoś takiego jak weekend, nawet nie sądzę, by myślała, że może sobie odpocząć. Święta owszem, wtedy można było trochę odetchnąć, ale żeby tak na przykład co tydzień? Absolutnie nie!  Dwa dni wolnego to był po prostu idiotyzm jak na tamte czasy!

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Moja babcia