W moim domu mieszkają dwie rodziny. Moja córka z pierwszego małżeństwa wraz ze swoim mężem i ja z partnerem i naszym synem. Karina i Paweł mieszkają u nas tymczasowo. Mają do tego prawo, w końcu to moja córka. W zeszłym roku kupili dom, ale z powodu pandemii budowa nie została jeszcze zakończona i nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Od samego początku uzgodniliśmy, że rachunkami będziemy dzielić się po równo, a jeśli trzeba będzie coś kupić do domu, np. środki czystości, to też podzielimy się kosztami. Jeśli chodzi o kwestię jedzenia, to nie doszliśmy do porozumienia.
Może słusznie nie zgodzili się dzielić kosztami również za jedzenie, w końcu rano piją tylko kawę w biegu, idą do pracy, a wieczorem jedzą lekką kolację przed snem. Ja niedawno przeszłam na emeryturę, a mój mąż zarabia niewiele, więc raczej nie jadamy poza domem. Ostatniego ranka widziałam w koszu na śmieci cały worek pestek z wiśni i puste opakowania po ciastkach, a poprzedniego dnia jedliśmy ziemniaki z mięsem. Szczerze mówiąc, nie czułam się z tym dobrze i postanowiłam porozmawiać o tym z córką: „Mogliście nas przecież poczęstować, a nie jeść zamknięci w pokoju.
Nie zjedlibyśmy przecież wszystkiego. Zachowaliście się niestosownie”. Karina odpowiedziała matce: „Mamo, przepraszam, masz rację, ale wiem, że Ty byś podziękowała i nie zjadłabyś z nami. A waszego syna, który pochłania wszystko jak odkurzacz, nie miałam zamiaru dokarmiać na swój koszt. Gdy tylko zobaczy coś na stole lub w lodówce, zjada od razu wszystko, nie pomyśli nawet, że nie mieszka tu sam albo, że po prostu nie jest to dla niego. A twój partner jest taki sam”. Mój Andrzej i moja córka nie dogadywali się, oni się po prostu ignorują. Po słowach córki nie wiem jak się zachować. Nie mogę mieć do niej pretensji, w końcu żyje na własny rachunek, nie mogę wymagać, żeby się z nami dzieliła swoim jedzeniem.