Mam na imię Maria. Mam syna. Nie wiem dlaczego, ale on ożenił się z kobietą z patologicznej rodziny. Rodzice synowej są alkoholikami, nie pracują, a na picie zarabiają drobnymi kradzieżami. Właściwie to jej matka i ojczym, bo biologiczny ojciec siedzi w więzieniu i nie płaci alimentów.
Synowa ma 26 lat i dwie młodsze siostry – 13 i 15-latkę. Dziewczyny nigdy nie radziły sobie dobrze w życiu. Ale czy można się dziwić?
Na początku syn tylko spotykał się z Aśką, ale potem zamieszkali razem. A kiedy dziewczyna zaszła w ciążę, wzięli ślub.
Pierwsze spotkanie z rodziną Asi było niezapomniane. Dziewczyna przygotowała obiad, ja przyniosłam zimne przekąski i wino, a jej rodzice przyszli z dwoma butelkami wódki.
Nasza znajomość od początku była burzliwa. Teściowe syna nalegali na huczne wesele w drogiej restauracji. A kto miał za to zapłacić? Oczywiście, ja i mój mąż.
– A co to takiego? W końcu twój mąż pracuje i zarabia dobrze! – mówił do mnie przyszły teść syna.
Nie zdecydowaliśmy się na duże wesele. Zaprosiliśmy tylko dwadzieścia osób i urządziliśmy przyjęcie w domu. Było mi bardzo wstyd za rodzinę synowej.
Jej matka zachowywała się całkiem w przyzwoicie, ale ojczym bardzo się upił, był wulgarny i robił nieprzyzwoite żarty. Chciałam zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Asia urodziła dwóch synów, jednego po drugim. Niestety, dziewczyna nie wyniosła z domu dobrych manier i nie potrafi ich przekazać dzieciom. Chłopcy nie są źli, ale są bardzo źle wychowywani. Młodzi mieszkają w mieszkaniu kupionym na kredyt. Syn musi pracować na dwa etaty, żeby jakoś uzbierać na raty i nie zajmuje się opieką nad chłopcami. Całe wychowanie dzieci jest na głowie synowej.
Starszy wnuk ma 8 lat, młodszy ma 6 lat. Chłopcy bardzo przeklinają. Nieustannie biją się i krzyczą. Są niegrzeczni w stosunku do dorosłych.
Kiedy wzięłam wnuki na sobotę i niedzielę, zachowywały się jeszcze gorzej niż w domu! To było okropne, zepsułam sobie cały weekend!
W te wakacje przeprowadziłam się do domku na wsi, który dostaliśmy od rodziców mojego męża.
Na dwa tygodnie zabrałam do siebie moich wnuków. Starałam się zrobić wszystko, aby przynajmniej trochę ich wyciszyć. Dużo z nimi czytałam, nauczyłam, jak zachowywać się przy stole, przyzwyczaiłam do obowiązków domowych. I stali się zupełnie inni. Przestali przeklinać i zaczęli mi pomagać w pracach domowych: przynosili wodę i zbierali owoce w ogrodzie.
Miło było na nich patrzeć!
Przywiozłam rodzicom normalne, grzeczne dzieci. Syn mi podziękował, a synowa powiedziała:
– Jacy byli, tacy są!
Podpowiedziałam Asi, czego powinna uczyć synów i poprosiłam, aby wychowywała je tak, jak ja. Potem musiałam dużo pracować i zachorowałam, więc wnuków nie widziałam bardzo długo.
W Nowy Rok syn z całą rodziną przyszli do nas na obiad. To był koszmar! Dzieci znowu krzyczały i wrzeszczały. Nie potrafiły usiedzieć przy stole nawet minuty.
Starałam się wyjaśnić wnukom, że nie można się tak zachowywać. A oni patrzyli na mnie i śmiali się.
Nie wiem, co z nich wyrośnie, jeśli nadal będą tak wychowywani przez moją synową. Prawdopodobnie nic dobrego…