Czytając szokujące historie o „matkach ” i „rodzicach”, przypomniałem sobie pewien incydent z niedalekiej przeszłości, który pokazał mi, że jest jeszcze nadzieja dla ludzkości. Mam nadzieję, że jest więcej takich rodziców jak w tej historyjce, bo, niestety, większość dzisiejszych rodziców nie ma pojęcia o wychowaniu dzieci, robiąc z nich pępek świata.
Na naszym podwórku sprzątaniem zajmuje się dozorczyni. Kobieta ta jest w dość podeszłym wieku, do tego jest niepełnosprawna – dość mocno kuleje. Wydarzenie, które chcę opisać, miało miejsce pewnej jesieni, kiedy to opadające liście są koszmarem każdej sprzątającej osoby. Tego dnia zobaczyłem, jak kobieta wyjeżdża z taczką na podwórze, zagrabia liście w małe stosiki po całym obwodzie terenu pracy, po czym zamierza ładować je do dużego kartonowego pudła znajdującego się na taczce. Siedziałem na ławce i przyglądałem się jej pracy, po czym wstałem, zebrałem kilka małych stosów do pudełka i poszedłem do domu. Gdzieś po godzinie wyszedłem na spacer z psem i zobaczyłem, że wszystkie stosy są ponownie rozrzucone po podwórku, taczka jest odwrócona, a dookoła taczki kręci się kilka dzieciaków około 7-10 lat – jeden złapał miotłę i machnął nią, rozwalając zebrane liście, drugi zabrał pudełko i próbował jeździć taczką, trzeci kopnął pudełko i wybił w nim dziurę.
Ogarnęło mnie oburzenie. Próbowałem przemówić im do rozumu, do mojego oburzenia dołączyła się sąsiadka, która wyszła na balkon ale dzieci pokazały nam język i się roześmiały. A potem wróciła dozorczyni, zobaczyła co zrobiły dzieci i zaczęła płakać. Jak powiedziała – zapomniała wziąć tabletkę i poszła na chwilę do domu. A tu zastaje coś takiego! Ta praca kosztowała ją masę wysiłku, nie ma siły, żeby sprzątać od nowa. Było mi naprawdę przykro z powodu tego, co ją spotkało. Starałem się ją uspokoić, jak tylko potrafiłem i obiecałem, że jak wrócę ze spaceru z psem to pomogę jej to uprzątnąć. A potem zobaczyłem, jak zbliża się do nas para – mężczyzna i kobieta, którzy prowadzili jednego z tych dzieciaków za rękę. Okazało się, że mieszkają w domu naprzeciwko (niedawno się wprowadzili) i widzieli scenę mojego oburzenia i swojego syna rzucającego miotłę i pędzącego za innymi łobuziakami.
Rodzice sami przeprosili dozorczynię, zmusili również syna do przeprosin, poprosili kobietę o tę samą miotłę i siedzieli na podwórku, dopóki ich syn nie zgarnął wszystkich liści i nie wywiózł ich na śmieci. Ale to nie wszystko. Przez cały tydzień patrzyłem, jak ten dzieciak wychodzi na podwórko wcześnie rano ze swoją miotłą, szufelką i wiaderkiem. Nawet dozorczyni już mu powiedziała: „Idź, kochanie, nie jestem na ciebie zła, już to zrozumiałeś” ale w milczeniu machał miotłą, wkładał liście do torby i zbierał je tak długo, aż podwórko stało się czyste…
Mam szczerą nadzieję, że dzieciak zrozumie ciężar czyjejś pracy i będzie umiał okazać mu szacunek. Życzyłbym sobie i nam wszystkim więcej tak rozsądnych rodziców.