To było jeszcze w 1979 roku, w kwietniu. Mój młody i pijany ojciec zapukał do drzwi jednej z sal szpitala położniczego, a pukając obsypywał płatki kwiatów z bukietu, który przyniósł mojej matce. Wszedł do sali i krzyknął: „Anka! Jak to możliwe? Czy to naprawdę dziewczynka? Sprawdź jeszcze raz! A jeśli to błąd lekarza?”
A moja matka odpowiedziała mu: „Nie, kochanie, sprawdzałam już pięć razy, to dziewczynka, to Basia”. Chwila smutku rozświetliła twarz taty, przykucnął z bukietem przy łóżku mamy. „No, jak to się stało?” – zapytał – „Ania, powiedz mi, jak to się stało? A co z boksem, wędkarstwem, sauną? A mecze piłki nożnej w soboty? Nie wiem co ja teraz pocznę… W mojej duszy płonie uraza! Ja też jestem człowiekiem! Gdzie mam się teraz udać z tą Basią? Na tańce? Nie jestem w tym dobry! Jak mam z tym żyć, odpowiedz mi ukochana! Dlaczego życie nie może być łatwiejsze? Nie będę mógł usiąść na kanapie przed telewizorem i wraz z synem kibicować ulubionej drużynie, jak dwaj mężczyźni. Teraz warkocze, sukienki i rajstopy zagoszczą w naszym domu, wdzierając się przez drzwi…
Ale będę to znosił. Cóż, co innego mogę zrobić? Niech będzie Basia, ale co dalej? Przygotowałem imię Maciej. Albo przynajmniej Maks. Ale Maks to nie imię dla dziewczynki…” Matka patrzyła w milczeniu, nie przerywając monologu sponiewieranej duszy taty. Ale tatuś już skończył, wypłakał swoje żale, choć nigdy wcześniej nie uronił łzy. Potem szepnął jeszcze: „Pojedziemy z nią nad morze. Pójdziemy, kiedy podrośnie. Kupię jej ogromnego misia i zabiorę na plac zabaw, a potem pokażę jej żywego konia… Daj mi ją! Gdzie są drzwi?”
Tego dnia, 9 kwietnia, w starym parku topniał śnieg i ktoś próbował zabrać zardzewiałą huśtawkę na złom. A wracając do roku 1979, zapominając o wszystkich smutkach i pretensjach, mój młody i pijany ojciec niósł z oddziału położniczego swoją córkę Basię. W jego marzeniach grali razem w piłkę i pili piwo, widział ją jako żołnierza i kompana w rozmowach o walorach kobiecości czy meczu Ligi Mistrzów.
„Dlaczego nie jesteś Maksem?” – „Nie powiedziałeś tego!” – oburzyła się mama. Tata potrzebował pięciu lat, żeby pogodzić się z sytuacją, żeby zrozumieć, że z tą uroczą dziewczynką nigdy nie pójdzie na mecz.
„Chciałabym mieć syna! Gdyby tylko był Maks, gdybyśmy mogli być razem…” Po tym jak zrozumiał, że jego marzenie się nie spełni, ponownie wyszedł w ciemną noc.
W 1983 roku mój tata znowu płakał jak bóbr, kiedy w letni dzień wręczono mu córkę Karolinę. „Jak to możliwe?! Modliłem się, odliczałem dni! Wierzyłem, że tym razem urodzi się Maks, albo chociaż Michał, albo Paweł… A tu znowu córka. I z kim ja mam oglądać mecze i pić piwo? Z Basią czy z Karoliną? Dlaczego los tak ze mnie drwi? Co ja mam robić z tymi moimi kobietami?” Serce taty było rozbite na milion kawałków pod salą oddziału położniczego… „Mogłem mieć skromniejsze życzenia, nie prosić o wszystko naraz, powinienem być bardziej precyzyjny w swoich sformułowaniach i nosić amulet przeciwko złym siłom”.
Gdy skończyłam siedemnaście lat, dokładnie 9 kwietnia rano zapukałam do drzwi taty. Kiedy zaprosił mnie do środka, nie tracąc czasu wyznałam mu szybko: „Tatusiu, wychodzę za mąż!”. A tata wydusił tylko: „Oszalałaś? Jakie małżeństwo? Weź się lepiej za naukę!” A potem zapytał: „A kto jest tym wybrankiem?” Uśmiechnęłam się, wyjęłam telefon i pokazałam tacie Maksa. „Spójrz, tato, to jest Maks, tak jak sobie wymarzyłeś, uwielbia piłkę nożną, może z Tobą oglądać mecze i pić piwo. Możecie też razem chodzić na saunę, rozmawiać o kobietach i sporcie. Jeśli chcesz to nawet może z nami zamieszkać po ślubie”. Tata odpowiedział mi oschle w przerwie meczu: „Dziękuję, ale wolałbym jeszcze Andrzeja, żeby pić co najmniej we trzech”. Nie miałam odwagi nic odpowiedzieć, ale wiadomo, rodziców się nie wybiera.
W końcu urodziłam Andrzeja, około trzech kilogramów. I wiecie co jest najważniejsze? Męska więź mojego ojca z wnukiem z roku na rok tylko się umacnia, a tata wreszcie jest ze mnie zadowolony, mimo, że urodziłam się kobietą!