Stoję w przejściu podziemnym i czekam na swojego męża, wzdłuż torów metra idzie zmęczona dziewczyna w wieku może 20, a może 40 lat, trzymając za rękę około 5-letnią dziewczynkę. W ich kierunku, żywiołowo rozmawiając przez telefon, idzie młody chłopak. Może mieć około 16 lat, jest biednie ubrany, ale bardzo stylowy: ma skórzane perforowane buty, jasne spodnie, prostą koszulę z krótkim rękawem, a w kieszonce śmiesznie złożoną butonierkę, na szyi koronkowy krawat (nie wiem jak to się fachowo nazywa, ale mówią, że to Bolo).
Nie wchodząc w zakręt, młody chłopak przywiera do dziewczynki, na co ta krzyczy miękko. Oczy matki zaczynają się powiększać, bierze głęboki oddech, ale zamyka się gwałtownie, bo chłopak robi coś niewyobrażalnego!
Natychmiast chowa telefon do kieszeni i klęka przed dziewczynką, mówiąc jak najęty:
– Przepraszam, młoda damo, że byłem roztargniony i niezdarny, popełniłem niedopatrzenie i popchnąłem cię. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Mama, mrużąc oczy, uśmiecha się. Dziewczynka, robiąc poważną minę, odpowiada:
– Nic się nie stało, wszystko jest w porządku.
Na co młody człowiek kontynuuje:
– Dziękuję, piękna księżniczko, w dowód mojego żalu przyjmij ten skromny podarunek.
I, wyciągając z kieszeni nieznany rodzaj kwiatu, daje go dziewczynie. Dziewczynka bierze kwiat i uśmiecha się. Młody człowiek natychmiast wstaje i odchodzi w kierunku peronu, by spotkać się z szumem zbliżającego się metra.
Dziewczynka z uśmiechem na twarzy mówi do matki:
– Jaki fajny wujek, chciałabym mieć takiego tatusia!
Na co jej matka odpowiada:
– Tak samo jak ja, moja córko.
Kurtyna…
I tylko nikły uśmiech można dostrzec w oczach świadków tej magicznej, choć nieco nieprzyjemnej, ale jakże życiowo pięknej chwili…