Mieliśmy z żoną dużą rodzinę, wychowaliśmy samodzielnie trójkę dzieci. Zapewniliśmy im wszystkim dobre wykształcenie i pomagaliśmy na wszelkie sposoby, nie szczędząc sił ani pieniędzy. Kiedy założyli własne rodziny, chętnie zajmowaliśmy się wnukami, w miarę możliwości pomagaliśmy im też finansowo i staraliśmy się zapewnić im świeże produkty spożywcze, ponieważ my mieszkaliśmy na wsi, a dzieci osiedliły się w mieście.
Z wiekiem pogorszyło się moje zdrowie, a trzy lata temu pochowałem żonę i teraz jestem zupełnie sam. Nie mam wystarczająco dużo energii, aby pracować w ogrodzie, nie ma też nikogo, kto robiłby konfitury i inne przetwory. Muszę przeżyć za marną emeryturę i mocno się starać, by starczyło mi na jedzenie i opłaty. A jeśli zachoruję, połowę tej sumy wydaję na same leki. Generalnie żyję skromnie, ale nie zawsze na koniec miesiąca zostaje mi parę złotych na chleb.
Moje dzieci doskonale wiedzą o mojej trudnej sytuacji finansowej. Zdają sobie sprawę, że przeżycie za minimalną emeryturę jest praktycznie nierealne, ale nikt nie spieszy się z ofertą pomocy.
Pewnego dnia zebrałem moje dzieci i zapytałam:
– Może każdy z was mógłby co miesiąc przesyłać mi jakąś niewielką kwotę, żeby przynajmniej opłacić rachunki. Dla was byłaby to nieduża suma pieniędzy, a dla mnie ogromna pomoc.
W tym momencie dowiedziałem się o „problemach” moich dzieci. Jeden syn odpowiedział, że ma wystarczająco dużo własnych długów, drugi zaczął mi opowiadać, że ma stos niespłaconych rachunków, a córka zaczęła narzekać na uporczywe przeziębienia swojego dziecka. Nie jest tak, że moje dzieci są biedne, co roku spędzają wakacje za granicą, mieszkają we własnych mieszkaniach i mają samochody. Tyle tylko, że nie mają dla mnie ani grosza, a ja przecież nie prosiłem o wiele.
Moi znajomi zawsze mi mówią, że ich dzieci przychodzą do nich z prezentami.
Sąsiadka od dawna się chwali, że dostała nawet telewizor na pół ściany. Inny kolega nie posiadał się z radości z powodu nowej kosiarki, przywiezionej przez syna, aby ułatwić mu pracę w ogrodzie. Niestety moje dzieci nie chcą nawet pomagać w zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Są przyzwyczajeni do tego, że dostawali od nas pełne torby jedzenia i jeszcze narzekali, że nie mają ich wystarczająco dużo. I wstydzę się nawet powiedzieć o tym sąsiadom, bo okazuje się, że to ja jestem temu winien, bo tak wychowałem swoje dzieci.
Kiedy żyła moja żona, było nam o wiele łatwiej. Przecież mieliśmy dwie emerytury, ja byłem trochę młodszy, pracowałem i dobrze zarabiałem, a ona cały czas pilnowała domu i przygotowywała pyszności. W tamtym czasie zawsze pomagaliśmy dzieciom we wszystkim, staraliśmy się, aby niczego im nie brakowało. Nie spodziewałem się, że w podeszłym wieku otrzymam taką wdzięczność.
Razem z siostrą pomagaliśmy rodzicom do ostatnich chwil. Zawsze przynosiliśmy dużo prezentów i upewnialiśmy się, że niczego nie potrzebują. Moi rodzice nigdy o nic nie prosili, ale zawsze widzieliśmy, czego im potrzeba. Bez słowa dbaliśmy o to, by żyło im się wygodnie i dobrze.
Gdzieś popełniliśmy z moją zmarłą żoną błąd w wychowaniu naszych dzieci. Nigdy nie przypuszczałem, że wyrosną na tak chciwych i nieczułych ludzi. Zdałem sobie sprawę, że liczenie na ich pomoc jest bezskuteczne, ale nie mam pojęcia jak przeżyć na takiej emeryturze.