Odnaleźli szczęście w śnieżny wieczór dzięki kolorowym girlandom.

Wszyscy we wsi nazywali ją Helenką – była drobnej postury, szczupłą i jasnowłosą kobietą, mimo swoich czterdziestu pięciu lat, naprawdę była Helenką. Kobieta wcześnie owdowiała, nigdy nie miała dzieci, a swoje życie przeżyła pracując i pomagając ludziom. Po śmierci jej męża, młodego człowieka, kilku mężczyzn próbowało ją adorować, ale ona wszystkich odrzuciła. Nie chciała żonatego mężczyzny, ani tym bardziej pijaka – a innych we wsi nie było.

Jej zmarły mąż postawił poprzeczkę wysoko: był dobrym pracownikiem, miał duże, delikatne dłonie, trzymał Helenkę w ramionach i szeptał jej do ucha: „Moja najdroższa, mój skarbie”. Kiedy do niej dzwonił, zawsze rozpoczynał słowami: „Mój skarbie”.

Helena wychowała się w domu dziecka, potem uczyła się na nauczycielkę w mieście, a męża poznała na imprezie. Nie trzeba było długo czekać, żeby się dobrze dogadali – jej mąż powiedział, że całe życie marzył o tym, żeby znaleźć taką małą i mądrą kobietę, a na tej imprezie znalazł swój wymarzony „skarb”. Studiował, by zostać weterynarzem, a gdy uzyskał dyplom, przenieśli się na wieś. Ona chodziła do szkoły uczyć dzieci nauczania początkowego, a on pracował jako weterynarz. Otrzymali dom i mieli żyć długo i szczęśliwie. Tak właśnie żyli: w dzień pracowali, a wieczorem pili pachnącą herbatę z ziołami i marzyli o dzieciach. Pragnęli mieć zdrowego i wysokiego syna, jak mąż, albo drobną piękną córeczkę jak Helena. I być może tak by się stało, ale z jakiegoś powodu nigdy nie mieli dzieci. Nie popadli jednak w rozpacz – mogli adoptować, ale nieco później, gdy było by już pewne, że nie będą mogli mieli własnego.

Gdy Helenka miała trzydzieści pięć lat, zmarł jej mąż. Zginął w absurdalny sposób – zapalenie wyrostka robaczkowego, nie zdążył na czas uzyskać pomocy medycznej. Helena została sama. Jako dziewczynie z sierocińca, było jej bardzo ciężko samej na wsi. Myślała, żeby przenieść się do miasta, ale tu był grób jej męża i były też dzieci – jej wychowankowie. Z całych sił starała się pogrążyć w swojej pracy, zanurzyć się w obowiązkach, w dzieciach, w książkach, w pomaganiu tym, którzy potrzebowali pomocy. Ale w święta, kiedy w innych domach paliło się światło i słychać było rozmowy i śmiech, jej było bardzo smutno. Szukała ukojenia w książkach i wtulała się w kota.

Dostawała zaproszenia na święta do sąsiadów, ale tak boleśnie było patrzeć na cudze szczęście. Sylwester był dla niej szczególnie trudny. Dla Heleny te święta były jak atak bólu, takiego, do którego była przyzwyczajona, bo ta choroba była przewlekła. Bolało ją serce z tęsknoty, ale wiedziała, że musi dać radę, brała tabletki, by ból się skończył, a życie toczyło się dalej. Starała się pogodzić z losem.

Nazwała swojego kota Mruczek i przeżyła z nim u boku kilka lat. W święta nie miała choinki, ani nie dekorowała domu. I tak minęło dziesięć lat, rok w rok święta były takie same, ale teraz nie było się w kogo wtulić, Mruczek umarł. Może to było zatrucie, może coś innego, w każdym razie Mruczek zniknął.
„Taki już twój smutny los, Heleno. Nawet twój kot zmarł przedwcześnie. – powiedziała do siebie Helena, gdy siedziała w pracy, czekając na rodziców rudowłosego Pawła. Chłopiec nie chciał chodzić do szkoły i musiała zadzwonić do jego matki. Kobieta długo nie przychodziła, ale 31 grudnia przyszła, długo lamentowała, obiecała urwać Pawłowi uszy, a wychodząc dała Helenie paczkę: „Proszę przyjąć, to nie łapówka, tylko prezent. Przywiozłam go z miasta, to drobiazg. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku”. Helena długo odmawiała przyjęcia podarunku, jednak w końcu dała się przekonać.

Ciężko było wrócić do domu po spotkaniu, ponieważ załamała się pogoda – mocno padał śnieg i była ogromna zamieć. W ubiegłych latach w Sylwestra było bardzo mało śniegu, ale w tym roku było wręcz bajecznie. Po powrocie do domu Helena rozpakowała prezent. Okazało się, że była to świąteczna girlanda, ale nie byle jaka – wyglądała jak sieć rybacka. Na opakowaniu było napisane, że jest przeznaczona do okna. Helena w pierwszym momencie poczuła się urażona i rozgoryczona, ponieważ nigdy nie obchodziła Sylwestra. Nie czuła się szczęśliwa, miała wrażenie, że ktoś odebrał jej jedyne szczęście zabierając męża z tego świata. Helena nie była wierząca, ale wiedziała, że ktoś jest odpowiedzialny za tę śmierć. Ale nagle pomyślała: „Czy nie zasługuję na odrobinę szczęścia? Przynajmniej rozświetlę okno girlandą”. Nucąc, powiesiła ozdobę na oknie i podłączyła do prądu. Wszystkie kolory tęczy zaczęły mrugać do niej z okna. „To są święta! Powinnam kupić nowego kota, przecież jak ktoś ma kota, to nie jest samotny. Jest Sylwester, są święta, nie wypada tak wcześnie iść spać. Powinnam napić się herbaty i zjeść coś słodkiego. Dzieci przyniosły świąteczne życzenia i mnóstwo słodyczy” – pomyślała Helenka, rzucając ostatnie spojrzenie na lśniące okno i kierując się do kuchni.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Helena zadrżała. Do jej drzwi nikt nie pukał nawet w normalny dzień, a co dopiero w Sylwestra. Z jakiegoś powodu otworzyła drzwi bez obaw, a za nimi stał wysoki mężczyzna opruszony śniegiem.

„Przepraszam, nie bój się. Czy masz w domu mężczyznę? Mam przebitą oponę i nie mam lewarka” – powiedział mężczyzna.

„Niestety nie mam ani męża, ani lewarka, ale mam herbatę i słodycze. Wejdź, proszę. Ogrzej się chociaż”. – powiedziała niespodziewanie Helena.

„Nie jestem sam. Przepraszam, ale twoje okno jest tak kolorowe, że aż zaprasza do środka, pomyślałem, że może masz lewarek” – powiedział mężczyzna.

„Faktycznie, okno mam wyjątkowo kolorowe, ale lewarka niestety nie mam” – odpowiedziała Helena.
Mężczyzna kiwnął głową i wrócił się w kierunku auta.

„Boże, jaka ty jesteś głupia! Może cię zabić w sylwestra i nikt długo cię nie odnajdzie”. – mruknęła do siebie Helena i poszła zrobić herbatę. Usłyszała trzask drzwi i krzyknęła: „Powieś swoje rzeczy i wejdź”. Po czym odwróciła się i oniemiała. Ten sam mężczyzna stał w drzwiach, trzymając za rękę małego chłopca, a chłopiec tulił piszczącego kotka. Mężczyzna był przyzwoicie ubrany i bardzo przystojny.

„Taką mamy ekipę, pozwól, że nas przedstawię: ja jestem Mateusz, mały to Karol, a to… to jest kotek. Dzieciak z przydrożnego baru dał go Karolowi z okazji Sylwestra. Przepraszam. Na dworze jest śnieżyca, a w twoim oknie tak pięknie się mienią kolory. – powiedział mężczyzna lekko zakłopotany.

„Jestem Helenka, o przepraszam Helena. Niech kotek leży na podłodze, a my mu nalejemy mleka – powiedziała kobieta śmiejąc się.

Następną rzeczą, którą zrobili, było świętowanie Nowego Roku.
Jedli słodycze i kanapki, składali sobie życzenia. Każdy wypowiedział swoje życzenie, ale widać było, że wszystkie życzenia dotyczyły szczęścia. Kociak otrzymał imię, okazał się kocurkiem i został nazwany Lucjuszem. Helena po prostu to zaproponowała i wszyscy się zgodzili. Potem, po położeniu Karola do łóżka, opowiadali sobie o życiu.

Helenka opowiedziała swoją historię, a Mateusz swoją. Okazało się, że jego żona zmarła rok temu i został z Karolkiem sam, ale nie mógł się z tym pogodzić. Zabiera więc Karola na pół roku do swojej matki, a sam chce sobie to wszystko jakoś poukładać. Ma też trochę pracy do wykonania. Do mamy jeszcze daleka droga, a tu taki pech i koło do wymiany, a nie zabrał lewarka, bo synek robił porządki w bagażniku i uznał, że taki kawał żelastwa nie będzie im potrzebny. Wszędzie dookoła było biało od sypiącego śniegu, a u Heleny tak pięknie migały światła w oknie. Po podzieleniu się swoimi historiami Helena i Mateusz odczuwali smutek i współczucie, ale później rozmawiali już tylko o zabawnych rzeczach, nawet śmiali się do siebie, ale na tyle cicho, by nie obudzić Karola. Spać położyli się dopiero nad ranem. Michał i Karol na kanapie w salonie, a Helena u siebie w sypialni. Mały Lucjusz spał w kapciu Helenki. Zasypiając, kobieta pomyślała, że to bardzo udany Sylwester i wyobrażała sobie jak chciałaby żyć w nadchodzącym Nowym Roku. W wyobrażeniach słyszała śmiech Karola, miauczenie Lucjusza i ciepły głos Mateusza. „Zatrzymaj tę chwilę, jest piękna”. – to było ostatnie, co pomyślała, zasypiając.

Minęło dziesięć lat, Helena krzątała się po domu i marudziła. Był 31 grudnia i nikt nie był przygotowany na przyjęcie, a był to pierwszy rok w nowym domu. Wszyscy byli zajęci przygotowaniami, nikt nie miał czasu usiąść ani na chwilę.

Helena potknęła się o leżącego kota, który jakimś cudem zawsze kręcił się pod jej nogami.
„Lucjusz! No dalej. Przesuń się”.- powiedziała Helena.
Na oknach powiesiła girlandy. Okna w nowym domu były duże, a kiedy włączyła girlandy, wszystko wokół wypełniło się czymś w rodzaju bajki.
„Mamo, zobacz, jaką przynieśliśmy choinkę” – rozległ się głos.

Helena wybiegła na korytarz. Chłopiec, a raczej nastolatek, stał na korytarzu z ogromnym drzewem i poważnym wyrazem twarzy, uśmiechając się do Heleny.

„Karol! Jesteś cały oblepiony śniegiem. Kto idzie po jodłę w czasie śnieżycy?  Rozbierz się i szybko podejdź do kominka. Ogrzejesz się, a jak tylko przyjdzie tata to ubierzemy choinkę”. – powiedziała Helena i zaczęła pocierać dłońmi policzki chłopca i pocałowała go w nos.

Karol zdjął kurtkę i podnosząc kota na rękach, uciekł do swojego pokoju. Kot zamiauczał ze zdziwienia, a Helena roześmiała się.

Drzwi znów się otworzyły i Helena zobaczyła swojego męża. Mateusz ledwo mógł utrzymać wszystkie torby i kręcił głową, próbując strzepnąć śnieg z czapki.
„Tam jest taka zamieć! Wszystko jest białe! Zawołaj Karola, żeby pomógł mi przynieść resztę rzeczy z samochodu. Ale najpierw chodź i przytul się do mnie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że powiesiłaś girlandy w oknach, to właśnie tak cię wtedy znalazłem”.

„Tak jak dziesięć lat temu” – pomyślała Helena i podeszła w stronę męża.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Odnaleźli szczęście w śnieżny wieczór dzięki kolorowym girlandom.