Kiedyś rozmawiałam z córką przyjaciółki. Dziewczyna ma 25 lat. Wyszła za mąż i teraz z ukochanym kupują wszelkiego rodzaju niezbędne rzeczy do ich rodzinnego gniazdka. Takim elementem jest w szczególności pralka. Przejrzała już kilkanaście różnych sprzętów i niestety niewiele jej to pomogło – wciąż nie wiedziała co wybrać.
Nagle mnie poniosło.
– A wiesz kochana, jak ja w Twoim wieku prałam np. pościel? Do tego potrzebny był cały dzień wolny. Każda pościel była biała, zresztą tak samo jak bielizna – kolorowa wzbudziłaby prawdziwe zdziwienie.
Noc wcześniej pranie było moczone w łazience. Jeśli udało Ci się kupić proszek do prania „Pollena”, to było wielkie szczęście. Proszek się oszczędzało i w tym celu ścierało się do prania szare mydło, którym obsypywało się potem z wierzchu prane rzeczy. Woda musiała być bardzo gorąca.
Rano rzeczy były odpowiednio prane (tak, samymi rękami lub przy pomocy specjalnej tarki do prania), a następnie układane w dużym garnku, w celu ich „wygotowania”. Potem ponownie były posypywane wiórkami mydła do prania i znowu się je gotowało.
Od czasu do czasu trzeba było otwierać pokrywę garnka w trakcie gotowania i odwracać pranie drewnianymi łyżkami. Poszewki na kołdry były najtrudniejsze do odwrócenia. Para podczas takiego gotowania wypełniała kuchnię.
Po gotowaniu pranie układano w wannie, którą napełniano ją wodą i po to, aby wypłukać rzeczy po raz pierwszy. Następnie spuszczono wodę, wlewano nową i ponownie spłukiwano. I tak do skutku, czyli do momentu, aż całe mydło zostało spłukane z prania.
Następnie pranie wyciskano i umieszaczono w misce. Do wanny znowu napuszczało się wody i dodawało kilka kropli niebieskiego płynu, a później płukano w tym ponownie pranie. Ponownie wykręcano (tak, ręcznie) i na końcu wieszało się je na do wysuszenia – już czyste i śnieżnobiałe.
Nie zaczynałam już opowiadać nieszczęśliwemu dziecku o procesie krochmalenia pościeli. Jej oczy stały się dwa razy większe niż zwykle, a usta pozostały otwarte przez pięć minut.
– Moja mama kiedyś próbowała mi o tym opowiedzieć, ale pomyślałam, że coś się jej uroło, śmiałam się z tego. Jak mogłyście tak żyć?
– Tak kochanie, przeszłyśmy prawdziwą szkołę życia – odrzekłam.
W porównaniu z praniem bielizny w latach 70-tych i 80-tych opanowanie smartfonów, komputerów, narciarstwa alpejskiego i ekspresów do kawy jest takie… proste.
Czuję się jak dinozaur…!