Wszystko to działo się w dość prozaiczny sposób: bez łez, bez przekonywania, bez nerwów. Ojciec kucał przede mną jako czterolatkiem, przytulał mnie niezręcznie i składał pocałunek na moim policzku.
– Żegnaj, synu…
Podniósł jasnobrązową skórzaną walizkę, jeszcze raz spojrzał uważnie na matkę i wyszedł, a ona dopiero po zamknięciu drzwi opadła na kuchenny stołek i schowała twarz w dłoniach.
– To był koniec…
Mama tylko cicho westchnęła, a mnie ciągnęło do okna, żeby spojrzeć z trzeciego piętra na ojca: może to, co się teraz dzieje, nie jest prawdziwe? Może stał tam na dole, patrzył w górę i uśmiechał się. Nie, ojciec w szybkim tempie szedł na przystanek autobusowy. Jego opadające ramiona w białej koszuli oblał drobny wrześniowy deszcz, a on sam wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego.
Nagle zatrzymał się przy drodze, a ja myślałem, że na tym kończy się ta głupia zabawa. Otworzyłem okno i już miałem machać: – Wracaj, tato! Ale poślizgnęłam się na parapecie i… Ostatnie, co pamiętam z tego dnia, to przenikający do kości krzyk mojej matki…
Słowo „rozwód” usłyszałem znacznie później, ale zrozumiałem jego znaczenie, gdy miałem około czternastu lat. Tak, muszę wyjaśnić, że nie wypadłem wtedy przez okno, mama krzyczała z innego powodu. Chciała powstrzymać mnie przed wołaniem do mojego ojca.
Potem krzyczała, żebym za nim nie płakał, a później, żebym nawet o nie wspominał… Miałem zapomnieć, że w ogóle miałem ojca.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że udało jej się mnie przekonać, że tak właśnie powinienem myśleć. Bo to on odszedł, zostawił nas, porzucił, dlatego właśnie jest draniem. Dlaczego musiałem to wiedzieć? Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Nie myślcie jednak, że moja mama jest wspaniała – może w jej umyśle byłem tylko narzędziem niechęci, albo zemsty za porzucenie. Zresztą dość szybko tata po prostu zniknął z moich myśli, na długie dwanaście lat.
Nie różniłem się zbytnio od innych nastolatków – palenia spróbowałem w wieku czternastu lat, alkoholu nieco później. Nie byłem jednak łobuzem w pełnym tego słowa znaczeniu: dobrze radziłem sobie w szkole i uważano mnie nawet za całkiem ważnego gracza. Planowałem iść na studia prawnicze, ale wpadłem w złe towarzystwo. Dodatkowo miałem dość bycia szufladkowanym z powodu braku ojca, na zebraniach rodziców ciągle podkreślano moją sytuację i nią tłumacząc moją „bezduszność” i „cynizm”.
Do szesnastego roku życia często przebywałem poza domem – chodziłem w odludne miejsca, do piwnic i opuszczonych budynków. Ale zawsze dzwoniłem do matki, żeby się nie martwiła. I tym razem nie było inaczej.
Wskazówki na wielkim dworcowym zegarze pokazywały dziesięć po jedenastej w nocy, ale dla mnie noc zaczęła się dużo później.
– Witaj, mamo. Nie czekaj na mnie wieczorem…
– Ktoś chce z tobą porozmawiać, synu…
A potem byłem dosłownie sparaliżowany w budce telefonicznej. Od razu rozpoznałem głos, to był mój ojciec.
– Witaj, mój kochany… – powiedział ojciec, a we mnie tsunami złości nagromadziło się w ułamku sekundy. Choć może gniew maskował inne uczucia…
– Kochany? Nie pomyliłeś się?! Nie miałem ojca przez ostatnie czternaście lat! Dlaczego nagle sobie o mnie przypomniałeś? Wynoś się z naszego mieszkania, ty draniu!
Nie pozwoliłem mu nic powiedzieć, odłożyłem słuchawkę i ciężko oddychając, próbowałem przełknąć ogromną gulę w gardle, powoli otworzyłem drzwi budki i pobiegłem przed siebie!
Pobiegłem do domu, może nawet zdążyłbym na czas…
Stacja kolejowa znajdowała się pół godziny drogi od domu, a ja mogłem pokonać ten dystans w piętnaście minut. Potknąłem się na stopniach metra i upadłem na oczach nielicznych przechodniów, którzy patrzyli na mnie bez większego zainteresowania. Nikogo nie obchodziłem!
– Na co się gapisz? – Krzyknąłem z całych sił, a łzy już spływały po moich policzkach, robiąc kręte ścieżki od oczu do brody. Próbowałem je rozmazać brudnymi od upadku dłońmi… Jeszcze bardziej zauważalne stało się to, że płakałem. Jak dziewczyna. Wstałem, westchnąłem, zrobiłem trzy kroki i znów pognałem do domu. Szkoda, że nie udało mi się tego zrobić szybciej.
Sto metrów dalej zobaczyłem czerwone światła oddalającej się taksówki. A na tylnym siedzeniu siedziała ta sama rozmarzona sylwetka w białej koszuli… Ale i tak poleciałem prosto na piętro, bo może się pomyliłem, ale przed drzwiami w korytarzu była tylko oparta o ścianę płacząca matka.
– Dlaczego mu to zrobiłeś? – zapytała cicho.
– Dlaczego ja jemu to zrobiłem? Ja? – Nie wiedziałem co mam powiedzieć, odebrało mi mowę. Żałowałem, że nie wypadłem wtedy z tego okna.
Kilka dni później mama powiedziała mi, że przez te wszystkie lata dzwoniła i pisała do mojego ojca, wysyłała mu moje zdjęcia, chwaliła się, jaki duży, niezależny i mądry wyrósł jego syn. Uprzejmy i wyrozumiały. A ja mu teraz powiedziałem: „Wynoś się stąd, gnoju”…
To wszystko moja wina… Nie jest dobrze żyć z poczuciem winy, ale piętnaście kolejnych lat jakoś żyłem z tym uczuciem. Skończyłem studia, ożeniłem się, miałem córkę. Pewnego dnia moja córka zapytała mnie, gdzie jest mój tata, jej dziadek. A co ja na to? Nic.
Niezbadane są wyroki Boskie. Tak się złożyło, że dostałem pracę w mieście, gdzie żył mój ojciec. Jego adres miałem w notesie od czasu ostatniego spotkania z matką, sam nie wiem dlaczego. Miałem nadzieję, że się przyda. Od momentu, gdy wysiadłem na stacji tego miasta, od pierwszych kroków na peronie, moja kieszeń z notesem dosłownie płonęła. Dłoń mnie paliła, gdy ściskałem go w dłoni. Podjąłem decyzję – tym razem zobaczę ojca. Muszę!
Obiecałam sobie, że to zrobię. Przygotowałem się, wypolerowałem buty, nawet założyłem krawat – może po to, by sprawić sobie przyjemność?
Taksówka zawiozła mnie pod zwykły blok, na podwórku bawiły się dzieci, na ławce siedziały staruszki – pod tym względem wszystkie nasze miasta są podobne, nie da się ich odróżnić. Stanąłem na rogu ulicy, nie wiedziałem jak powinno wyglądać to spotkanie. Wypaliłem kolejnego papierosa, nie mam pojęcia na co czekałem, ale bałem się. Zebrałem się w sobie i pewnie poszedłem pod drzwi drugiej klatki – udało mi się jakoś policzyć, gdzie szukać mieszkania ojca. Minąłem staruszki, przywitałem się grzecznie, ale kiedy zapytały kogo szukam, nie umiałem odpowiedzieć. Wszedłem na pierwsze piętro: były tam drzwi z numerem 11. Wziąłem głęboki wdech i zadzwoniłem dzwonkiem, na jego dźwięk momentalnie się cofnąłem, jakby zamierzał uciec, ale uspokoiłem się i zaczekałem. Usłyszałem kroki przy drzwiach… po czym zamek kliknął.
Drzwi otworzyła przyjemnie wyglądająca kobieta o siwych włosach.
– Kogo szukasz? – zapytała.
Podczas gdy ja próbowałem zdecydować, czy nazwać go ojcem czy powiedzieć po imieniu, w jej oczach pojawiło się zrozumienie. Położyła rękę na sercu.
– Mój Boże… Patryk…
I łzy trysnęły z jej oczu.
– On czeka na ciebie każdego dnia, codziennie wygląda przez okno… Wejdź, proszę – otworzyła szerzej drzwi. – Niedługo powinien wrócić ze spaceru.
W mojej głowie wirowały setki myśli: radość, że żyje, i szczęście, że na mnie czekał… mimo wszystko.
– Nie – odpowiedziałem – wolę poczekać na niego na dole.
Odwróciłem się i wybiegłem na zewnątrz. Oparłem się o niskie ogrodzenie placu zabaw naprzeciwko, czekając i przyglądając się ludziom… poznałem go po ramionach – tak samo przygarbiony, jakby dźwigał ciężar. Albo poczucie winy za coś… i przez łzy też.
Ojciec zatrzymał się jakieś dziesięć metrów dalej, opierając się o drzewo. Patrząc mi prosto w oczy, tylko broda mu drżała, a ja nie mogłem już dłużej wytrzymać.
– Tatusiu… – powiedziałem
A potem rzucił się na mnie, jakby był małym chłopcem, chwycił mnie, mocno uścisnął i nie chciał puścić.
– Mój synu. Tak długo na ciebie czekałem, miałem nadzieję, że mi wybaczysz…
– Myślałem, że muszę prosić o przebaczenie – wycisnąłem przez łzy.
I świat wokół nagle zamilkł, kręgi szczęścia, jak woda, dotarły do wszystkich. Nawet zmęczone życiem babcie trzymały w ręku chusteczki i chlipały.
Ojciec odsunął się, uśmiechnął, a wszystkie te lata naszej rozłąki rozpłynęły się, stały się nieważne. Wystarczyło, że był teraz! Tak po prostu.
Weszliśmy razem do mieszkania i przegadaliśmy całą noc. O wszystkim. A żona mojego ojca nakryła do stołu i siedziała z nami do północ. Potem zostawiła nas samych, mówiąc, że na pewno mamy sobie dużo do powiedzenia i poszła spać. A my długo siedzieliśmy w milczeniu, nie mogąc się na siebie napatrzeć. Ale ta cisza nie była krępująca.
Czas leciał szybko, jakby na złość, a ja musiałem wstać wcześnie rano i jeszcze przebrać się przed pracą. Tata przytulił mnie jeszcze w progu.
– Od tej pory – powiedziałem – będę przychodził często. Niedługo przyprowadzę twoją wnuczkę.
Z tym poczuciem szczęścia wyszedłem. Z nadzieją i miłością w sercu.
Tak jak obiecałem, przy następnej wizycie u ojca, zabrałem córkę na spotkanie z dziadkiem. Idąc dalej, powinienem wspomnieć, że nasza radość nie trwała długo, los jest jednak niesprawiedliwy.
Mój ojciec zmarł tydzień po mojej wizycie, moje serce pękło. Żona taty mówiła, że miał nieuleczalną chorobę, nie wiem, jak on dał radę tyle przetrwać. Może czekanie dawało mu siłę.
Moja córka położyła na grobie rumianki zebrane na trawniku przed cmentarzem.
– Cześć, dziadku – uśmiechnęła się. – Wyobrażałam sobie ciebie takiego, z oczami jak u taty.
I pogłaskała zdjęcie na pomniku…
Miłość jest na zawsze, wieczna, bez względu na odległość między ludźmi, głupie i wymyślone zwady. Chodzi również o przebaczenie. Trzeba to zrobić dla dzieci. Dla siebie…