Mój mąż zawsze cieszył się ogromną popularnością. Wysportowany, przystojny, wysoki. Staram się pamiętać go w ten sposób, ale teraz Marcin jest zupełnie inną osobą, więc bardzo trudno jest zachować to wspomnienie…
Mój mąż doznał udaru mózgu, gdy pewnego zwykłego dnia mył samochód na podwórku. Był na skraju śmierci, ale udało mu się przeżyć. Został jednak inwalidą, praktycznie warzywem. Teraz całe moje życie sprowadza się do opieki nad nim, bo on sam nie jest w stanie nic zrobić. Nie jestem jeszcze starą kobietą, mam dopiero trzydzieści trzy lata. Czy zasługuję na taki ciężar?
Prognoza lekarzy jest okrutna: Marcin nie wyzdrowieje, rehabilitacja nic nie da. Kiedy mu pomagam, mąż może poruszać się o kulach, ale bardzo ciężko mu idzie. Jego prawa ręka jest całkowicie bezwładna. Na czole Marcina znajduje się znaczny ubytek.
Wielu może powiedzieć, że to wszystko nie ma znaczenia dla prawdziwej miłości. Ale ja patrzę na sprawy bardziej realistycznie.
Nie mogę nawet trzymać mojego męża za rękę, ponieważ nie jest już w stanie zacisnąć palców. Nie żyjemy pełnią życia, po prostu pracuję jak koń pociągowy, walcząc, by zapewnić mu byt. Nikt mi nie pomaga. O jakiej miłości możemy mówić? Po prostu nie mogę sobie z tym poradzić.
Od kilku lat ciągnę ten wózek, bywały chwile, kiedy się załamywałam. Potem pakowałam siebie i syna z jasną decyzją, że muszę wyjechać.
Mój syn Michał jest jeszcze bardzo mały – ma dopiero sześć lat – ale widzi, jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Niedawno miałam problemy zdrowotne, musiałam pójść do szpitala i był to najlepszy czas od lat. Byłam taka szczęśliwa! To wiele mówi.
Teściowie również widzieli, w jakim byłam stanie. Byli nieszczęśliwi na myśl o tym, że miałabym zostawić współmałżonka na ich głowie i wyjechać. Aby tego uniknąć, postanowili zacząć mi płacić.
Dawali mi pieniądze, które mogłam przeznaczyć na dom, lekarstwa dla Marcina i dla siebie. Raz kupili mi bon na zabieg w spa, na który poszłam z mężem: był on przystosowany dla osób niepełnosprawnych.
Rozumiem, dlaczego to robią. W końcu myślą o sobie i dobru syna. Ale nikt nie myśli o mnie.
Marcin praktycznie nie mówi, jego mowa jest zbyt powolna i nieartykułowana, by prowadzić z nim dialog. Nawet z niemowlętami łatwiej się rozmawia niż z tym człowiekiem.
Oczywiście, nadal kocham mojego męża, staram się robić dla niego wszystko. Myślę, że docenia moje starania. Jestem pewna, że nawet on rozumie, że wolałabym żyć własnym życiem niż tą nędzną egzystencją jako jego pielęgniarka.
Pieniądze, które otrzymuję, nie są bez znaczenia. Nie chcę być niewdzięczna, ale nie mogę sobie poradzić bez względu na wszystko. Odejście od męża nie wydaje się czynem szlachetnym, ale czy muszę poświęcać swoje życie dla człowieka, który już nigdy nie będzie taki sam? Mam nadzieję, że prędzej czy później będę mogła wyjechać…