Samotny ojciec piątki dzieci odnalazł szczęście u boku pomocnej kobiety. Potem jeszcze życie ich zaskoczyło.

Niedawno żona Bartosza odeszła, po ostatnim porodzie wystąpiły komplikacje i nie udało się jej uratować. Mógłby się żalić i smucić, ale zostało mu pięcioro dzieci. Najstarsza, Paulina, ma dziewięć lat. Joasia ma siedem, bliźnięta Tosia i Leoś mają po cztery lata, a najmłodsza ma zaledwie trzy miesiące, Hania, długo wyczekiwana córeczka… Nie ma czasu na smutek, gdy dzieci są głodne. A kiedy położy ich wszystkich do łóżka, siedzi w kuchni pół nocy, paląc…

Na początku Bartosz robił co mógł, by utrzymać rodzinę, potem przyszła szwagierka, żeby trochę pomóc. Nie mieli już żadnych innych krewnych, kobieta chciała zabrać Tosię i Leosia, by ułatwić trochę Bartkowi. Niedługo później pojawiła się pomoc społeczna i zaproponowali, że zabiorą dzieci tymczasowo do ośrodka wychowawczego, zanim ojciec stanie na nogi.

Bartosz nie zamierzał jednak nikogo nigdzie oddawać, jakim byłby ojcem, gdyby oddał własne dzieci komuś na przechowanie? Jak mógłby wtedy żyć? Oczywiście są teraz w trudnej sytuacji, ale co zrobić? Jakoś małymi krokami sobie poradzą.

Mężczyzna prał, sprzątał, gotował i pracował w ogrodzie, miał nawet czas na odrabianie lekcji ze starszymi dziećmi. Hania była oczywiście najbardziej kłopotliwa ze wszystkich, ale starsze córki pomagały w opiece, przychodziła też pielęgniarka środowiskowa, Pani Natalia. Dla mężczyzny niezwykle ciężkim zadaniem jest samotne wychowywanie dzieci, piątki dzieci, w tym niemowlęcia.

Pani Natalia to dobra dziewczyna, ciężko pracuje w szpitalu, nie ma własnych dzieci, nie jest jeszcze mężatką. Pomagała w wychowaniu rodzeństwa, pochodzi z dużej rodziny, z sąsiedniej wsi. I tak się złożyło, że przychodziła pomagać również Bartoszowi. Natalia jest niewysoka, ma okrągłą twarz i niemodny warkocz do pasa, jest też małomówna. Niewiele zdań wymieniła z Bartoszem, za to zajęła się nie tylko Hanią, ale pomagała mu również w robieniu porządków i prania, dzięki czemu on miał więcej czasu na resztę dzieci i gotowanie.

W szkole i przedszkolu od razu zauważono zmiany, dzieci były zadbane – guziki nie były przyszyte czarną nitką na białej koszuli, łokcie nie były poobdzierane, a twarze brudne.

Pewnego dnia Hania zachorowała i miała gorączkę, lekarz powiedział, że wyzdrowieje, najważniejsze to dbać o nią. Natalia została więc na całą noc, ale nie położyła się nawet na chwilę – cały czas doglądała dziecka, trwało to kilka dni. Maluchy zaczęły nazywać ją mamą, tęskniły za matczyną pieszczotą, a Natalia nie była skąpa w czułości, chwaliła je, głaskała po głowach i przytulała.

Starsze dzieci – Paulinka i Joasia – na początku bały się jej, nie odzywały się do niej za dużo, ale później zaczęły nazywać ją Nusia. Nie Niania czy Mama, tylko Nusia, bo szanowały to, że miały własną matkę, którą niedawno straciły.

Krewni Natalii byli temu przeciwni: „Czemu pchasz się w taką gromadkę dzieci? Za mało chłopców we wsi?”
„Są chłopcy” – odpowiedziała – „ale szkoda mi Bartosa, a dzieci są do mnie przyzwyczajone i mnie lubią, czemu mam szukać czegoś lepszego?”

I tak żyli. Piętnaście lat przeleciało niepostrzeżenie… Dzieci uczyły się, dorastały. Cóż, nie wszystko poszło gładko – były momenty, kiedy robili psoty, kiedy byli niegrzeczni. Wtedy Bartosz wściekał się, łapał za pas, a Nusia mówiła tylko: „Poczekaj, najpierw to wyjaśnijmy…”, potrafiła ostudzić jego emocje.

Leon w tym roku się ożenił i z żoną spodziewali się pierwszego dziecka. Młode małżeństwo mieszkało osobno, Leon pracował za granicą i zarabiał na dom, ale starał się spędzać jeden weekend w miesiącu z żoną. Antonina kończyła studia na Politechnice, a Nusia była z niej szczególnie dumna – jej córka zostanie inżynierem!

Hania jeszcze kończyła szkołę, ale z niej Natalia też była dumna – miała piękny głos i potrafiła porwać do zabawy całą rodzinę! A Bartosz cieszył się, że Natalia stanęła na jego drodze.

Tego lata Natalia jakoś czuła, że coś jest nie tak z jej organizmem, od dłuższego czasu nie chorowała, ale nagle poczuła mdłości i mroczki przed oczami… Zaczęła przeganiać Bartosza z domu na ganek z papierosami, bo czuła się źle. Na początku myślała, że to minie, ale nie. W końcu trzeba było iść do lekarza.
Wróciła do domu spokojna i zamyślona, odrzuciła pytania Bartka, mówiąc, że to nic takiego, że wszystko jest w porządku. I dopiero wieczorem, gdy wszyscy już spali, zawołała partnera na ganek.
– „Usiądź, musimy porozmawiać… Wiesz, co powiedział mi lekarz? Będę miała dziecko… Jest już za późno, żeby cokolwiek zrobić, muszę urodzić”.

Powiedziała i zakryła twarz rękami. – „Jaka szkoda, jaka szkoda…”.
Bartosz był bardzo zaskoczony tą wiadomością. Przez tyle lat nie miał dzieci, a teraz taka sytuacja!
– „Co za niespodzianka” – wyrzucił nawet papierosa, nie zapalając go. – „Najstarsi już prawie wszyscy wyszli z domu, bałem się, że zostaniemy tylko we dwoje. Nie martw się, damy radę!”
– „Jak mam powiedzieć dzieciom? Powiedzą, że jestem za stara kobieta, ale…”
– „Jaka znowu stara baba? Masz dopiero trzydzieści dziewięć lat, tak?”
– „Oj, nie wiem co robić… To żenujące”.
– „W porządku, powiemy dzieciom razem, Jutro mają być wszyscy w komplecie na obiedzie”.
I powiedział, gdy tylko znaleźli się przy stole: „Moje kochane dzieci, wkrótce będziecie mieli brata. Albo siostrę”. Tak po prostu im powiedział. Natalia opuściła głowę, jakby szukała czegoś na talerzu i zarumieniła się…

Leon, który z okazji niedzieli odwiedzał żonę, tylko chichotał.
– „Dobra robota, matko! Dobra robota! Ty i ja będziemy mieć dzieci w tym samym wieku! Łatwiej będzie im dorastać razem!”

Paulina też się cieszyła: – „Chodź, mamo! Muszę cię uściskać!”
A Hania zaprotestowała: – Nie, musi być brat, mamy już zbyt wiele dziewczyn, a tylko jednego chłopaka, rozpieszczonego rodzynka!

Leon się uśmiechnął, a Tosia zabrała głos: – „Oj rozpieszczony! I kolejnego brata też będziemy rozpieszczać!”
– „Będziemy”, – powiedział stanowczo Bartosz. – „Wychowamy go na dobrego człowieka, jak was wszystkich”.
Ale Natalia wciąż była nieśmiała i zakrywała rosnący brzuch, gdy w upale zakładała płaszcz.
Miesiące mijały niepostrzeżenie. Pod koniec lata urodził się pierworodny Leona, Hania poszła na studia, wakacje się skończyły i wszystkie dzieci wyjechały. W domu było cicho i pusto.

Natalia nie spała, myśląc co u jej dzieci, jak sobie radzą. Nagle z rozmyślań wyrwał ją ból… Tak ostry, że pociemniało jej w oczach.
– „Bartek!” – zawołała słabo – „Bartek, wygląda na to, że…”
Zbladł, ale po chwili stanął na wysokości zadania i wiedział co ma robić.
Całą noc siedział na ławce przed szpitalem położniczym, paląc papierosy jednego po drugim. Rano drzwi się otworzyły, wyszła starsza pielęgniarka.
– „Co tak siedzisz tatuśku? Palenie? Teraz będziesz musiał mniej palić… Czy to twój pierwszy?”
– „Mam piątkę” – powiedział zmieszany mężczyzna.
– „Och! To jakiś dobrobyt! Nie pięcioro, a siedmioro! Twoja żona urodziła bliźnięta!”
– „B-bliźniaki? – Bartek zaczął się jąkać.
– „Synek i córeczka. Piękna parka!” – zaśmiała się. – „A mała dziewczynka jest urocza! Wracaj do domu i przyjdź jutro, maleństwa muszą przybrać na wadze, a ty przynieś jutro kwiaty żonie. Dziś jest zbyt zmęczona na odwiedziny, musi dojść do siebie”.
– „Dobrze, dziękuję” – odpowiedział oszołomiony Bartek.

Cała rodzina przyjechała na wypis. Pielęgniarka uroczyście przyniosła dwa urocze zawiniątka – a zakłopotana Natalia poszła za nią.
Bartosz wziął jedno zawiniątko i nie wiedział jak wziąć drugie.
– „Dwójka na raz, to trochę nieporęcznie, zapomniałem już jak to było trzymać bliźnięta” – poczuł się też zakłopotany.

Leon wziął drugie zawiniątko: „Chodź, ojcze… Dla mnie to nie pierwszy raz!”
– „O, jaka ładna! „- Hania zajrzała do beciku. – „Siostro, moja piękna!”
Po wręczeniu kwiatów i podziękowań pielęgniarce, wszyscy udali się do domu rodzinnego.
– „No, mamo, zadowoliłaś wszystkich!” – Leon uśmiechnął się.
A Natalia trzymała jedno z zawiniątek i cicho uśmiechała się do swoich myśli. Jak Bóg da, wychowa dobre dzieci… Zerknęła w stronę Bartka, który trzymał w ramionach drugie niemowlę. „Wychowamy”, poprawiła się, „oczywiście, że wychowamy…”.
– Kochani – zwróciła się do dzieci – jak je nazwiemy?…
I wszyscy naraz zaczęli proponować własne imiona, coś im bliskiego, coś, co im się podobało lub z kimś związane… i w tej radosnej atmosferze spędzili miło wieczór w gronie wielkiej rodziny.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Samotny ojciec piątki dzieci odnalazł szczęście u boku pomocnej kobiety. Potem jeszcze życie ich zaskoczyło.