Sąsiadka co rano zabierała ogórki bez pytania z mojej szklarni. Kiedy zwróciłam jej na to uwagę, to zaczęła mi robić na złość

Nazywam się Walentyna i za rok skończę 60 lat. Z całą pewnością mogę się nazywać rdzennym mieszkańcem wsi. W połowie lat 80-tych przydzielono mi mieszkanie w mieście Kłodzko, gdzie przeprowadziliśmy się całą rodziną. W tamtym czasie z mężem mieliśmy już dwoje dzieci – syna i córkę. Warunki mieszkaniowe były nienajgorsze, przez co mogliśmy żyć spokojnie i swobodnie. 

Nasza przeprowadzka wcale nie oznaczała tego, że przestaliśmy jeździć do naszej rodzinnej wsi. Na naszej działce o powierzchni 9 hektarów od zawsze uprawiamy wszelkiego rodzaju owoce i warzywa, co pozwalało nam nie tylko zaoszczędzać, ale także spożywać produkty przyjazne dla środowiska i często dużo lepszej jakości niż te dostępne w sklepach.

Pod koniec lat 90. wymyśliłam sobie dodatkowy dochód – zaczęłam uprawiać kwiaty na sprzedaż. Handel wówczas był możliwy głównie w okolicach dworca kolejowego, ale zdarzało się również sprzedawać je na mieście.

Wróćmy do mojej historii. Nie jest tajemnicą, że mieszkańcy wsi dobrze się ze sobą znają i pomagają w razie potrzeby. Oczywiście nie można obejść się bez konfliktów, ale wszystkie można rozsądnie rozwiązać i żyć dalej w dobrej, sąsiedzkiej atmosferze.

Moja sąsiadka Lidia, z którą dzieli nas tylko płot jest bardzo miłą kobietą – znamy się od bardzo dawna. Od końca lat 90-tych mamy nawet wspólną furtkę w oddzielającym nas ogrodzeniu, której nawet nie trzeba zamykać. Kiedy Lidia szła do pracy, to ja podlewałam jej owoce i warzywa, które miała posadzone w szklarnii, a kiedy z kolei ja wyjeżdżałam, to sąsiadka chętnie podczas mojej nieobecności pomagała mi w tym, o co ją poprosiłam. 

Niedawno jednak zauważyłam, że ogórki zaczęły znikać z mojej szklarni. Każdego wieczoru podlewając rośliny liczyłam, ile ich jest, a gdy rano przychodziłam je znowu podlać, a niektóre zebrać, to np. zamiast siedmiu czy ośmiu ogórków na krzakach pozostawało nie więcej niż dwa bądź cztery ogórki.

Postanowiłam dowiedzieć się, jak znikają moje ogórki. Okazało się, że to dzieło sąsiadki! 

Nie chciałam doprowadzać do sytuacji, w której złapię Lidię na gorącym uczynku, więc postanowiłam, że lepiej będzie z nią po prostu porozmawiać. Przede wszystkim zapytałam ją, dlaczego bierze moje warzywa bez pozwolenia? Przecież ma swoje, a po drugie to moje zbiory nie są największe – zwykle to zaledwie 7 kilogramów, które muszę podzielić między moje dzieci i wnuki. 

Moje słowa bardzo uraziły Lidię i stwierdziła, że nie ma nic wspólnego ze znikaniem moich ogródków ze szklarni. Kiedy mi tak o tym z przekonaniem mówiła to aż sama zwątpiłam co do swoich racji, ale potem, kiedy jeszcze się nad tym chwilę zastanawiałam to zdałam sobie sprawę, że nikt oprócz niej nie mógł tego zrobić. 

Po naszej rozmowie Lidia zaczęła być dla mnie niemiła – najwyraźniej bardzo uraziłam jej dumę. Zamyka mi szklarnię, kiedy jest to zbędne, dzwoni na policję i informuje o tym, że wypalam trawy albo rozpalam ogień w niedozwolonym miejscu. Wszystkie jej działania mają na celu stworzyć różnego rodzaju niedogodności. 

Do tej pory przyzwyczaiłam się, aby ignorować jej wybryki i starałam się robić wszystko tak, aby nie mogła znaleźć u mnie jakiejś nieprawidłowości ale wciąż bardzo smuci mnie fakt, że taka długotrwała, sąsiedzka relacja oparta na życzliwości popsuła się tak szybko z powodu ludzkiej bezczelności.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Sąsiadka co rano zabierała ogórki bez pytania z mojej szklarni. Kiedy zwróciłam jej na to uwagę, to zaczęła mi robić na złość