Zawsze podziwiałam tych, którzy adoptują dzieci. Aby podjąć taką decyzję, trzeba być naprawdę odważnym, a do tego mieć odpowiednie zasoby, które pozwalają na wychowanie dziecka. Przeraża też fakt, że niektóre z tych dzieci mogą w przyszłości być jak jego biologiczny rodzic i np. pić bądź ćpać, jednak nie można tak generalizować i dzięki wychowaniu te dzieciaki mogą wyrosnąć na dobrych i mądrych ludzi. Jednak wątpliwości jest więcej, bo co, jeśli dziecko nie pokocha swoich przybranych rodziców? Takich znaków zapytanie jest naprawdę wiele, jednak niektórzy na szczęście nie boją się nieznanego i dają dom takim dzieciom.
Pięć lat temu moi sąsiedzi adoptowali małego chłopca. Ich historia też nie jest najprostsza, bo Hania kiedyś już miała małżonka, z którym zresztą ma nastoletniego syna. Wprowadziła się z nim do mieszkania znajdującego się obok mojego. Potem kobieta poznała mężczyznę młodszego od niej, z którym dość szybko wzięła ślub i zamieszkali razem. Mężczyzna bardzo chciał mieć swoje dziecko, ale Hania nie mogła zajść w ciąże. W końcu zabrakło im pieniędzy na In Vitro, a usługi surogatki były również dla nich zbyt drogie, tym bardziej, że byli przeciętną rodziną, która nie cierpiała na nadmiar pieniędzy.
Mimo tej całej sytuacji kilka miesięcy później zobaczyłam, jak Hania spaceruje po parku z wózkiem. Wtedy uznałam, że to nie jej dziecko i że może opiekuje się jakimś za pieniądze. Wtedy jednak dowiedziałam się, że adoptowali chłopczyka.
Bardzo mnie poruszył ich czyn. Uznałam, że to ludzie o wielkim sercu, skoro postanowili wziąć do siebie dziecko, które ktoś niegdyś porzucił. No, wspaniała rodzina. Byłam bardzo z nich dumna i cieszyłam się, że poznałam tak wspaniałych ludzi.
Dziecko stopniowo dorastało. Był to niesamowicie ładny chłopczyk. Widząc, jak układa się sąsiadom zaproponowałam mojemu mężowi, abyśmy też adoptowali dziecko. Argumentowałam to właśnie tym, że sąsiadom wszystko się tak doskonale układa, a moglibyśmy też pomóc jakiemuś maluchowi. Mój partner jednak odmówił i powiedział, że mamy już dość własnych dzieci, więc powinniśmy się skupić na nich. Ponadto uważa, że dziecko może wyrosnąć nie na tak miłego i dobrego chłopaka, jak byśmy chcieli, a przecież nie zawsze wiadomo, kim byli jego rodzice.
Z jego strony padły całkowicie standardowe argumenty, czym nie byłam zaskoczona, ale niestety, musiałam porzucić ten pomysł.
Tymczasem dziecko sąsiadów zaczęło chodzić, ale było mu ciężko. Hania skarżyła mi się, że dziecko było przyzwyczajone do siedzenia w wózku i nie chciało się poruszać samodzielnie. Z mową też były problemy, ponieważ chłopczyk dość późno zaczął mówić i ciężko mu było wymówić niektóre – nawet te dość proste – słowa.
Sąsiadka wyglądała na bardzo wyczerpaną. Nawet gdy dziecko urosło już na tyle, by mogła przesypiać noce, jej stan się nie polepszył. Straciła dużo na wadze i sprawiała wrażenie niesamowicie zmęczonej osoby.
Wcześniej zawsze się uśmiechała i była zadowolona z życia, a teraz zamieniła się we własny cień i wyglądała jak jakaś staruszka. Myślałam, że może mieć jakieś problemy zdrowotne, ale okazało się, że chodzi o dziecko. Chłopiec pozostawał w tyle w rozwoju, a ona robiła wszystko, aby tak nie było, jednak najprawdopodobniej będą musieli oddać go do szkoły specjalnej.
Teraz chłopiec nie wygląda już tak uroczo, jak kiedyś. Nie tak dawno skończył pięć lat. Jest uśmiechnięty, ale nie mówi za dużo i widać, że ma z tym trudności. To z kolei nie jego jedyny problem, bowiem wciąż m.in. słabo chodzi. Hania cały czas się teraz denerwuje, krzyczy na syna i szarpnie go z byle powodu. Patrzenie na to jest bardzo niezręczne.
Trudno powiedzieć, jak potoczy się życie tej rodziny, ale wszyscy jej członkowie są teraz nieszczęśliwi. Ojciec też jest ponury. Kiedyś razem z Hanią spacerowali z wózkiem i wyglądali na tak bardzo szczęśliwych, a teraz wszystko to gdzieś się rozpłynęło. Widać, że ojciec musi ciężko pracować, aby utrzymać dziecko wymagające ciągłej opieki specjalistów – ciągle przesiaduje w pracy.
W pewnym momencie wydawało mi się nawet, że zostawił rodzinę, bo zbyt długo nic o nim nie słyszałam ani go nie widziałam. Wcale bym się zresztą nie zdziwiła, gdyby tak było, bo wielu mężczyzn ucieka z rodzin, kiedy pojawiają się jakieś trudności.
Najstarsze dziecko Hani już dorosło i wyjechało na studia do innego miasta, a sąsiadka została sama z najmłodszym dzieckiem. Niedawno spotkałam ich ponownie spacerujących przed blokiem. Krzyki i złość towarzyszyły im jak zawsze. Widać, że w tej rodzinie nie ma miłości.
Zrobiło mi się bardzo smutno, bo tyle było nadziei na lepszą przyszłość.