Syn przyjeżdżał na wieś tylko po zebrane plony. Kiedy zdecydowaliśmy się je sprzedawać, ten się obraził

Razem z mężem mieszkamy na wsi i do pracy dojeżdżamy samochodem aż 25 km. Wcześniej żyliśmy tam tylko wiosną i jesienią, kiedy było ciepło, a teraz osiedliśmy się tam już na stałe. 

Nasz syn Aleksander ma trzydzieści pięć lat. Założył własną rodzinę, z którą mieszka w mieście. Kiedyś Olek regularnie do nas przyjeżdżał i pomagał w pracach ogrodowych, ale przestał to robić mimo, że teraz naprawdę przydałaby nam się pomoc. Ja i mój mąż jesteśmy już w podeszłym wieku i trudniej jest nam zajmować się grządkami.

W rezultacie całe gospodarstwo spoczywa na naszych barkach, a Olek przyjeżdża już tylko po rumiane owoce i warzywa. Zjawia się wtedy, kiedy zbieramy plony, ale również i w tym nam nie pomaga – zabiera to, co mu damy i wraca do siebie. Nie prosimy go o pomoc, ale on także nigdy jej nie zaproponował.

Ostatnio zaczęliśmy potrzebować pieniędzy. Mąż pracuje po 6 albo 7 godzin dziennie, a ja ledwo na pół etatu, dlatego nasze dochody w ostatnim czasie mocno zmalały, tak niestety się złożyło. Pomimo tego, że nie wydajemy zbyt wiele, to brak pieniędzy jest odczuwalny – w końcu ceny idą w górę.

Pomyśleliśmy trochę nad całą tą sytuacją i zdecydowaliśmy, że może czas zacząć sprzedawać część warzyw i owoców, aby na tym zarobić. Taki handel łatwo zorganizować: wystarczy, że usiądziemy na targu z naszym towarem i on sam się sprzeda. Ludzie chętnie wydają pieniądze na naturalne produkty i ze sprzedażą takich rzeczy nigdy nie ma problemu.

Ta decyzja nie spodobała się naszemu synowi. Podczas jego kolejnego przyjazdu – tym razem po truskawki – gdy powiedzieliśmy mu, że zostawiliśmy dla niego tylko jeden koszyk, bo resztę sprzedaliśmy, Olek bardzo się zdenerwował. 

Syn patrzył na nas tak, jakbyśmy zabrali mu sprzed nosa obiad, na który czekał głodny cały dzień. Nic nie powiedział i po prostu pojechał do domu, ale po tym nasze relacje mocno się pogorszyły. Olek przestał do nas dzwonić, a kiedy następnym razem przyjechał po ziemniaki i otrzymał je ponownie w znacznie mniejszej ilości niż zwykle, to już całkowicie się obraził. Teraz praktycznie nie utrzymujemy ze sobą kontaktu.

Rozumiemy, dlaczego tak reaguje. Domowe warzywa i owoce są o wiele smaczniejsze niż te sprzedawane w sklepie, ale musimy też myśleć o sobie. Olek z kolei może sobie pozwolić na zakup wszystkiego, czego potrzebuje, bo go na to stać, a my potrzebujemy pieniędzy na życie! Czy myślenie o swoich potrzebach jest naprawdę taką zbrodnią?

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Syn przyjeżdżał na wieś tylko po zebrane plony. Kiedy zdecydowaliśmy się je sprzedawać, ten się obraził