Szczęście nagle, po cichu, zapukało do drzwi…

Mój dziadek, Mirosław Szczęśniak został wczoraj zabrany do szpitala. Ma już siedemdziesiąt lat, a tydzień temu obchodziliśmy jego urodziny. Wczoraj, kiedy byłam w pracy, postanowił wynieść stare, ciężkie krzesło na śmietnik i sam próbował zejść z nim z czwartego piętra, a mieszkamy w kamienicy bez windy.

Niestety, serce miało problem z takim wysiłkiem i po prostu zasłabł. Chciałam go zbesztać za to jego mało rozsądne zachowanie, ale patrzył na mnie tak żałośnie, że tylko go przytuliłam i obiecałam, że wkrótce go odwiedzę. Mieszkamy razem od piętnastu lat, odkąd w siedemdziesiątym piątym roku moi rodzice wyjechali do Kanady w podróż służbową i nigdy z niej nie wrócili. Namawiali mnie jeszcze początkowo, żebym do nich dołączyła, ale nigdy nie opuszczę mojego ukochanego dziadka. To on wspierał mnie, kiedy uczyłam się życia, a teraz to ja staram się go wspierać.

Kiedy dziadek wsiadał do karetki, poprosił mnie:

– Lauruniu, w mojej szafce nocnej jest metalowe pudełko, tylko go nie wyrzucaj! To mój skarb, klejnot, moja dusza.

Oczywiście obiecałam, że pudełku nic się nie stanie. Po powrocie do mieszkania zaczęłam pakować wszystko, co trzeba było przywieźć dziadkowi do szpitala, jednocześnie cały czas spoglądają cw stronę jego szafki nocnej. Zaintrygował mnie ten mój dziadek! Po godzinie wwiercącej się we mnie ciekawości otworzyłam ją i wyjęłam stare, metalowe pudełko po czekoladkach.

Było lekkie i pachniało wodą kolońską. Otworzyłam je zdecydowanym ruchem – w końcu z dziadkiem nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Przynajmniej tak myślałam do teraz. W pudełku był znaczny stos pocztówek i listów. Pierwsze pocztówki zaczynały się od daty 8 marca 1946 roku. Wyciągnęłam jedną losowo i przeczytałam: „Kochanie moje, Arletko, mój szkarłatny kwiecie, życzę Ci szczęścia!”.

Pocztówki były adresowane do Arlety Tymańskiej, a tekst na nich napisany był prawie taki sam za każdym razem, tylko daty się różniły. Z jakiegoś powodu dziadek ich nie wysłał. Potem spojrzałam na jedną z zaadresowanych kopert: był na niej napisany adres – to było miasto powiatowe niedaleko naszego, a ten list również był niewysłany.

Przez chwilę zawahałam się z przyzwoitości, ale potem i tak wyjęłam list z koperty. W środku było też zdjęcie. Patrzyła na mnie z niego  ładna dziewczyna w mundurze wojskowym i uśmiechała się tak słodko, że moje usta także rozciągnęły się w uśmiechu. Tak, w takiej kobiecie dziadek mógł się zakochać! Spojrzałam na list i machnęłam ręką, porzucając wszelkie wątpliwości – i tak już sporo zobaczyłam.

„Cześć, kochanie! Moja Arletko, mój szkarłatny kwiatku. Naprawdę chcę napisać  „moja ukochana”, ale nie mogę. Naprawdę chcę Cię zobaczyć choć jeszcze raz w tym życiu. Zobaczyć Twój uśmiech, którym wyciągnęłaś mnie z ramion śmierci, gdy leżałem w szpitalu, w którym byłaś wolontariuszką. Ty sama patrzyłaś na mnie nie z litością, a wydawało mi się, że swoim cudownym, łagodnym spojrzeniem chcesz mnie uzdrowić, przywrócić do życia! Pamiętasz, jak przed moim ponownym wyjazdem na linię frontu siedzieliśmy całą noc na werandzie i patrzyliśmy na siebie?

Tak, wiedzieliśmy oboje, że żona i dwaj synowie czekają na mnie w domu, a na Ciebie mąż. Pozostaliśmy im wierni, ale serca nie da się oszukać, miłość przylgnęła do naszych dusz, pozostała w nas na zawsze. Prosiłaś, żeby Cię nie szukać, przepraszam, ale po wojnie udało mi się dostać Twój adres. Nie mogę wysłać Ci jednak ani listu ani pocztówki – nie mogę pozwolić, aby Twój mąż coś sobie pomyślał. W końcu jesteś najczystszą i najpiękniejszą istotą na tej ziemi…”

Wow! Inaczej pewnie nawet bym nie podejrzewała, że mój dziadek kochał kobietę, której nie widział prawie przez całe życie. Kiedy wrócił z wojny, moja babcia Danuta była już bardzo chora, dotknięta ciężką pracą i głodem – w końcu starała się uratować synów, mojego tatę i wujka Romana. Żyli razem po wojnie nie dłużej niż rok i od tego czasu dziadek żył i mieszkał sam (oczywiście zanim z nim zamieszkałam). Kiedyś zapytałam go, dlaczego nie ożenił się po raz drugi, a on odpowiedział: „Bardzo bym tego chciał, ale nie mogłem i wciąż nie mogę”.

Całą noc myślałam o tych pocztówkach oraz o tej dziewczynie z dziarskim uśmiechem i postanowiłam pojechać i znaleźć tę Arletę. Jej adres był na kopercie, więc ogólnie rzecz biorąc, nie było to trudne. Musiałam jednak jechać autobusem, ponieważ sama nie mam samochodu.

Następnego dnia wpadłam więc do szpitala ze wszystkimi rzeczami, których dziadek potrzebował, a nawet spakowałam mu więcej, aby się tam nie nudził, a potem pobiegłam na autobus. Był słoneczny, letni dzień i liczyłam na to, że świat będzie mi tak sprzyjać jak ta pogoda. Na miejscu postanowiłam przedstawić się jako dziennikarka i zapytać o służbę w czasie wojny. Jest mi to bliski temat, ponieważ studiuję historię na uniwersytecie. Po dotarciu na dworzec wsiadłam do taksówki i podałam adres. Okazało się, że jest to mały, przytulny domek z dzwonkiem przy furtce. Zadzwoniłam i wkrótce z domu wyszedł miły, młody człowiek.

– Powiedz mi, czy mieszka tu Arleta Tymańska?- spytałam go z daleka.

Podszedł i otworzył furtkę:

– Żyła – zobaczył, jak moje oczy się powiększyły ze strachu i szybko dodał, uśmiechając się:

– przeprowadziła się do swojej córki, mojej mamy, na drugi koniec miasta. To moja babcia.

Odetchnęłam z ulgą, ale nadal byłam zdenerwowana:

– Ech, taksówka już odjechała. Co teraz mam zrobić?

– Tak bardzo chciałaś ją zobaczyć?

– Mam dziadka w szpitalu – powiedziałam smutno, a on nie rozumiejąc związku, spojrzał na mnie z niemym pytaniem.

Powiedziałam mu więc wszystko – z jakiego powodu tak naprawdę chciałam zobaczyć się z jego babcią. On wysłuchał mnie uważnie i powiedział zupełnie poważnie:

– Zabiorę Cię do niej, koniecznie musisz porozmawiać z babcią. Całe życie mieszkała sama z córką. Mój dziadek zginął na froncie, ale ona nie wyszła za mąż, chociaż wielu się koło niej kręciło. Może to przez Twojego dziadka?

Irek, bo tak nazywał się mój nowy znajomy, wyprowadził samochód z garażu i pojechaliśmy do Arlety. Irek okazał się bardzo interesującą osobą – po drodze udało nam się trochę poznać, a nawet na tyle, że wychodząc z samochodu przepychaliśmy się i śmialiśmy jak starzy przyjaciele. Babcia Irka nie była jeszcze starą kobietą – wyglądała na bardzo przyjemną osobę z tym samym szczególnym, dziarskim uśmiechem. Kiedy dowiedziała się, kim jest mój dziadek, zamarła na miejscu, a jej oczy zabłyszczały łzami. Odwróciła się przepraszając i dopiero po kilku minutach mogła mnie spokojnie wysłuchać.

– Muszę go zobaczyć!  – wykrzyknęła przy końcu mojej opowieści – Tym bardziej, że znów jest w szpitalu. Miruś, przywieźli go wtedy do nas! Tyle lat czekałam na wiadomość od niego. To ja poprosiłam go, aby mnie nie szukał, a on dał słowo. Taki właśnie jest – prawdziwy z niego mężczyzna!  Zapomniał, że jestem tylko kobietą. 

Poprosiła, ale czekała na niego całe życie.

Staliśmy przed drzwiami szpitalnej sali. Mój dziadek leżał tam sam i Arleta poprosiła mnie oraz Irka o pozostanie na korytarzu. Staliśmy nasłuchając, ale w sali panowała zupełna cisza. Nie mogąc tego znieść, uchyliliśmy drzwi i zajrzeliśmy przez szczelinę. Mój dziadek i Arleta siedzieli na łóżku, trzymali się za ręce i patrzyli na siebie. Mieli łzy w oczach i szczęśliwe uśmiechy na ustach.

Dziadek podniósł rękę, wytarł łzę toczącą się po policzku ukochanej i powiedział:

– Arletko, mój szkarłatny kwiatuszku, uratowałaś mnie ponownie, ponieważ teraz nasze życie dopiero się zaczyna.

Cicho spłakałam wzruszona, a Irek lekko objął mnie od tyłu i wyszeptał:

– Dobrze, że do nas przyjechałaś. Inaczej byśmy się nie spotkali.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Szczęście nagle, po cichu, zapukało do drzwi…