To nie moja kotka. Nie została uwzględniona w naszych planach

Przybłąkała się do naszego domu wczesną jesienią. Jak ta kotka przedzierała się przez taki wysoki i solidny płot – pozostaje to dla nas tajemnicą tym bardziej, że nigdy wcześniej żadne koty do nas nie przychodziły.

Zbliżała się do mnie powoli, powoli, płynnie przestawiając swoje lekkie i puchate łapki. Wydawało się, że unosi się w powietrzu, ponieważ żadne źdźbło trawy i żaden opadły liść nie poruszył się nawet po zetknięciu z jej łapkami.

Kotka nie odwracała ode mnie wzroku. Jej oczy… To jeden, spójny i magiczny świat podzielony grzbietem nosa na dwie części. Było w nich tylko jedno pytanie:

– Mogę? Mogę przejść krok dalej? Mogę się do Ciebie zbliżyć? Czy w ogóle mogę tu być?

Moje oczy nie potrafią mówić i dlatego musiałam po prostu głośno wypowiedzieć to jedno słowo:

–  Możesz…

Nie prosiła o nic, tylko przytulała się do moich kolan. Niesłyszalnie mi odpowiedziała:

– Dziękuję!

I z wdziękiem przeszła pod ganek. Tam mieszkała, smagana wiatrem. Zostawiliśmy jej miskę na werandzie, a ona jadła pozostawione jej smakołyki z wdzięcznością.

Jadła bardzo nieśmiało, wzdrygając się przed każdym ruchem i hałasem. Kotka wydawała się wierzyć w to, że nie zasłużyła na nic dobrego w swoim życiu i najwyraźniej w każdej sekundzie bała się tego, że zostanie wypędzona.

Była bardzo ciekawa, co się dzieje w samym domu – jej pysk i szyja wyciągały się, gdy otwierały się drzwi wejściowe. Próbowała zajrzeć do środka. Pomimo tego, że ją zapraszaliśmy, nie odważył się zbliżyć bardziej nawet o centymetr. Jednak dochodziło do postępów i krok po kroku, centymetr po centymetrze, aż w końcu kotka znalazła się za drzwiami naszego domu. Z wahaniem usiadła przy samym wejściu. Błogo zmrużyła oczy, delektowała się domowym ciepłem i próbowała delikatnie zamruczeć.

Niestety natychmiast potem uciekła – przestraszyła się mężą, który szedł w jej kierunku. 

Nie braliśmy w ogóle pod uwagę tego, aby mieć kota, jednak jak się okazało, wcale nam to nie przeszkadzało – jej obecność nie była czymś męczącym, była prawie niezauważalna. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby ją przegonić, wystawić za bramę. Jak można wyrzuć prawie niezauważalną, delikatną, białą kulkę o pięknych, jasnych oczach? 

Kotka po prostu mieszkała pod werandą i jadła to, co jej daliśmy. Czy powinniśmy jej tego żałować? Małej kotce, dla której nigdzie indziej nie było miejsca?

Karma dla kotów pojawiła się w kuchni z dnia na dzień, chyba sama – kto ją pierwszy kupił, nie wiadomo, ponieważ żadne z nas się nie chciało przyznać. Jest całkiem możliwe, że ja ją przyniosłam, może… Tylko problem jest w tym, że tego teraz nie pamiętam.

Dzień po dniu, krok po kroku, kotka zaczęła wchodzić do domu sama. Za każdym razem wchodziła do domu coraz głębiej i głębiej. Jakaś była niezdecydowana, ale jednocześnie cierpliwa! Widziałam, jak jej miękkie łapy wyginały się ze strachu, kiedy robiła kolejny krok… Kotka wciąż bała się, że nagle zostanie wyrzucona i nigdy więcej nie będzie mogła pobyć w domu.

Pilnie odwraliśmy wzrok od kotki, aby jej nie spłoszyć i udawaliśmy, że w ogóle jej nie zauważamy.

Oszukała nas… Oczarowała, jak małe kociątko! Przejęła dom i nasze serca w całości robiąc to powoli, ale efektywnie.

Kotka nie była uwzględniona w naszych planach, ale sama się w nie wpisała. Teraz leży przy mężu i łapę trzyma ja jego dłoni. A ja posłusznie myję jej miskę i zamawiam dla niej droższe jedzenie. Przyjaciółka, widząc moje zdjęcia z nią, zapytała zdziwiona:

– To Twoja kotka?

Odpowiedziałam, że nie, nie moja, ponieważ nie mam kota, nie planowaliśmy go mieć, ale ona sama przyszła.

Wydaje się, że ten kot ma dwoje ludzi gotowych spełnić wszelkie jej kaprysy. To nie jest mój kot, ale jestem w 100% jego człowiekiem!

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

To nie moja kotka. Nie została uwzględniona w naszych planach