Ten chłopiec nie mówił. Nie poszedł nawet do przedszkola, a latem opiekowała się nim prababka.
Nie mówił w wieku 2 lat, w wieku 3 lat, w wieku 4 lat, w wieku 5 lat i 6 lat. Rodzina nie miała letniego domu czy altanki i w letnie, ciepłe dni prababcia wynosiła pod okna do ogrodu przed domem stół i kilka krzeseł. Chłopiec biegał, bawił się z prababcią lub czytał książki. Nie mówił, ale potrafił czytać, a nawet coś napisać. Pielęgniarka z przychodni dziecięcej przychodziła i robiła awantury.
– Należy go oddać do przedszkola dla dzieci specjalnych, a następnie do szkoły dla upośledzonych dzieci.
– Ale jaki on jest niby upośledzony – sprzeczała się z nią prababcia – czyta książki, umie liczyć. Gawędziarzy i tak jest pełno na świecie.
– Będziesz jeszcze nieraz przez niego płakać, wariatko – odpowiedziała pielęgniarka.
Kiedy miałam 11 lat widziałam, że tamta pielęgniarka szczególnie mocno dręczyła tę rodzinę. Tamtego lata chodziłam po wsi z moim żółwiem i czarnym kotem, bawiąc się nimi.
Chłopiec pewnego razu podszedł do mnie bardzo cicho i pogłaskał kota.
– Ma na imię Kazik – powiedziałam – a ja Ewa.
Wyraźnie w mojej głowie usłyszałam: „Tomek”.
Tak się poznaliśmy. Nasza komunikacja wyglądała bardzo dziwnie. Zwykle ja mówiłam, a on milczał, chociaż bywało, że czasami milczeliśmy oboje. Pewnego dnia, widząc nas siedzących w milczeniu naprzeciw siebie, podeszła moja mama.
– Co robicie? – zapytała.
– Rozmawiamy – odpowiedziałam.
– Dobra, gadajcie sobie – powiedziała mama i poszła załatwić swoje sprawy.
Tomek potrafił dogadać się ze wszystkimi zwierzętami: psami, kotami, a nawet moim żółwiem. Nauczył Kazika dawać łapę oraz reagowania na komendę “daj głos”, samemu nie wypowiadając ani jednego słowa. Jego prababcia patrzyła na nasz cichy dialog z widocznym zdumieniem.
– Rozumiesz go? – spytała.
– Tak, oczywiście – odpowiedziałam – Słyszę bardzo dobrze w głowie, co do mnie mówi.
Popukała się palcem w skroń, ale mnie to nie obchodziło.
Kiedyś pijany przechodzień ciągnął małego psa na smyczy obok ogrodzenia. Pies rozproszył się kotem i zaczął ciągnąć mężczyznę w swoją stronę. Ten oderwał gałąź od klonu i uderzył psa. Tomek jakby krzycząc wewnątrz siebie zaczął protestować “Nie! Nie! Przestań!”. Wtedy sama głośno krzyknęłam: “przestań!”. A mężczyzna nadal bił psa kijem. Moja matka wyskoczyła z domu i wtedy tamten facet odpiął psa ze smyczy i w pośpiechu odszedł. Zdezorientowany piesek nawet za nim nie pobiegł. Mama rozejrzała, spojrzała na nas, a potem rozczochrana i zapłakana powiedziała do Tomka:
– Oni Ciebie nie słyszą, prawie nikt Cię nie słyszy. Musisz mówić to na zewnątrz.
– Nie słyszą? – zabrzmiało mi w głowie.
– Po prostu nie słyszą, bo nie wiedzą jak to zrobić, nie potrafią. Trzeba mówić głośno. Chcesz tego psa? Idź do rodziców i powiedz głośno: „Chcę tego psa, będę się nim opiekować”.
Sześcioletni Tomek wziął na ręce małego, poobijanego psa i zaniósł pod blok. Z okna pierwszego piętra wychylił się jego ojciec Igor.
– Tato – powiedział Tomek – weźmy do domu psa, ktoś go porzucił.
Igor upuścił z wrażenia kubek i wybiegł na ulicę.
– Tato – powtórzył chłopiec – weźmy psa do domu.
Igor płakał.
Zabrali psa. Przez pierwsze trzy tygodnie Tomek gadał bez przerwy, ale z czasem uspokoił się…
Wiele lat później, spacerując z małym synem, nagle usłyszałam w głowie: „mamo, patrz, kot”, wcale nie byłam zaskoczona.
Spojrzałam na potężnego rudego kota i zawołałam: „Kici, kici, kici”.
A potem powiedziałam do syna: „mów głośno, bo inaczej Cię nie usłyszą” i odezwał się. Przestał prowadzić wewnętrzny dialog, chociaż czasami wciąż go słyszę, nawet jeśli jest daleko. Mały Tomek nauczył mnie słuchać…