Na początku 2000 roku, zaczęliśmy wreszcie żyć jak należy, a nie liczyć każdy grosz jak w latach 90-tych. Oczywiście, nie żyliśmy idealnie, wynajmowaliśmy mieszkanie, ale przynajmniej było nas stać na przyzwoite jedzenie. Asortyment w sklepie było różnorodny, czasy niedoboru produktów się skończyły. Kupowaliśmy szaszłyki z kebabem, a w święta marynowanego łososia lub pieczoną wieprzowinę. Potrawy te uważane były w tamtych czasach za przysmaki.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie krewna i poprosiła, abym na dwa tygodnie przyjęła w domu jej syna Damiana, który był studentem. Nie mogłam jej odmówić, choć nie byłam zadowolona z takiego obrotu wydarzeń.
Zorganizowałam cały program kulturalny dla studenta, ze spacerami po mieście i uroczystą kolacją. Przez cały czas wpatrywał się w ceny i trzymał się za głowę, stwierdził, że w Warszawie wszystko jest tak drogie, że ciężko tutaj przeżyć.
Chciałam zaznaczyć, że mój krewny nie był chciwy, chciał nawet zwrócić pieniądze za lody, lecz podkreślił w jakiej były cenie.
Nie był szczególnie zainteresowany chodzeniem po ulicach stolicy i obserwowaniem zabytków miasta. O wiele bardziej interesowało go mówienie nam, że w sklepach jest dziadostwo, które jest sprzedawane za trzykrotnie wyższą cenę. Kiedy zaproponowaliśmy mu zjedzenie czegoś w restauracji i skosztowanie napojów orzeźwiających, wpadł w szał. Dopiero jak zapewniliśmy go, że zapłacimy rachunek to wtedy, wziął swoją porcję. Nie zapomniał jednak zwrócić uwagę kelnerowi, że 100 gram grillowanego mięsa, kosztuje u nich tyle, co kilogram surowego mięsa w sklepie.
Wkrótce mieliśmy dość jego nudnej postawy, zapłaciliśmy i poszliśmy do domu. Aby nie prowokować go ponownie, postanowiliśmy nie chodzić z nim do centrum handlowego i na zakupy, ale nawet w domu doczepił się jedzenia, które mieliśmy w lodówce.
– Widzę, że masz dobry apetyt! – Odparł chłopak w moim kierunku.
– A co? Żałujesz mi czy zazdrościsz? – Zapytałam.
– Za dużo wydajecie miesięcznie na zakupy spożywcze! – powiedział zbulwersowany Damian.
– E nie, przecież pracujemy na zmywaku – śmiał się mój mąż.
Krewny jednak nie załapał żartu i po przyjeździe opowiedział wszystko matce. Mój mąż i ja odetchnęliśmy pełną piersią, kiedy wyszedł. Ileż to zarzutów i oskarżeń o zbytnią rozrzutność wysłuchaliśmy w tym czasie.
Kupiliśmy szampana i kawior, by uczcić jego odejście – tacy jesteśmy oszczędni!