Zabrałam swoje rzeczy do sierocińca, to był pierwszy i ostatni raz

Przez kilka lat miałam w domu ubrania dziecięce dobrej jakości. Potem zastanawiałam się, po co je trzymam i komu mogą się jeszcze przydać. Postanowiłam więc zrobić coś dobrego i zanieść rzeczy do domu dziecka. Widziałam dzieci z sierocińców i zazwyczaj wyglądały one bardzo niechlujnie, ubrane niemal w łachmany.

Zawsze kupuję markowe ubrania i większość z nich nadal jest w dobrym stanie. Podzieliłam się swoimi planami z przyjaciółmi, a oni przynieśli mi więcej swoich ubrań. W ten sposób jest szansa, że dzieci w różnym wieku znajdą coś dla siebie. Ponadto zdecydowałam się również oddać zabawki dla dzieci. Nowe zabawki zazwyczaj nie są tanie, a moje są jeszcze dobrej jakości.

Zaczęłam dzwonić do domów dziecka i pytać, kiedy mogę przyjechać i oddać rzeczy. I, delikatnie mówiąc, nastąpiła pierwsza fala zaskoczenia. Większość dyrektorów sierocińców nie chciała przyjmować odzieży używanej, żądali tylko nowych ubrań z metkami.

„Lepiej jest przelać pieniądze, a nie przynosić stare rzeczy” – powiedział mi jeden z dyrektorów sierocińca.
Próbowałam im wytłumaczyć, że mam dobre rzeczy, doskonałej jakości, których dzieciom (czego jestem pewna na 100%) zdecydowanie brakuje. Wśród rzeczy, które miałam, były ciepłe swetry, puchowe kurtki, ocieplane rękawice – a była przecież zima.

Wszyscy moi przyjaciele zbierali rzeczy z dużym zaangażowaniem, niektórzy nie tylko je prali, ale i prasowali.
Z tego co słyszałam wynika, że władze sierocińca nie dbały o dzieci i chciały zarobić na innej organizacji charytatywnej. W przeciwnym razie nie wiem, jak to wyjaśnić.

Udało mi się jednak dotrzeć do jednego sierocińca. Kiedy przyjechałam na miejsce, spotkałam się z niezadowolonymi minami kierownictwa. Nie będę nawet mówić o najmniejszej wdzięczności w postaci słowa „dziękuję”. Zostałam zabrana do magazynu, aby wyładować paczki.

Pokój, który służył jako magazyn, znajdował się na parterze i kiedy wychodziłam z biura, zobaczyłam, jak dyrektorka i administratorka przeglądają przyniesione przeze mnie rzeczy. Niektóre z nich rzucały na podłogę z miną, jakby chciały powiedzieć: „po co ona przyniosła ten chłam?”.

Później przez przypadek odkryłam, że kilka rzeczy odłożyły dla swoich dzieci – przez otwartą szybę w aucie usłyszałam kawałek ich rozmowy.

Czułam się bardzo niekomfortowo. Chciałam pomóc dzieciom z sierocińca, ale zdawałam sobie sprawę, że raczej nic nie wskóram. Połowa rzeczy pewnie zostanie przekazana pracownikom, a reszta będzie przeznaczona na ścierki do sprzątania.

Dzieci mieszkające w takich miejscach są zakładnikami sytuacji i prawie nie otrzymują pomocy. Myślę, że to samo dzieje się z jedzeniem.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Zabrałam swoje rzeczy do sierocińca, to był pierwszy i ostatni raz