Miałam trzydzieści lat, kiedy spotkałam Romka. Był starszym ode mnie o piętnaście lat rozwodnikiem, który sam wychowywał nastoletniego syna. Uważałam się za szczęściarę, bo kogóż ja mogę sobie znaleźć w tym wieku? Moi rówieśnicy przeważnie są żonaci, w trakcie rozwodu, ewentualnie zbyt lekkomyślni, by się z kimkolwiek wiązać. Tak więc wiążąc się z Romanem uważałam, że łapię Pana Boga za nogi.
Syn mojego męża, Bartek, ma czternaście lat. Po ślubie zamieszkał z nami. Wanda, była żona męża i matka Bartka, wyjechała za granicę i nie chciała zabrać syna ze sobą. Uważała, że syn będzie jej przeszkadzał w nowym życiu, w którym znalazła sobie nowego partnera. Nie widziała tam miejsca dla dziecka. Tak więc zostałam przybraną mamą nastolatka.
Zawsze wierzyłam, że okazując dziecku miłość i wsparcie, możemy je wyciągnąć z tarapatów. Poświęcając mu czas, dając poczucie miłości, zmienimy jego spojrzenie na świat i problemy. Uważałam, że Bartkowi właśnie tego brakowało – czasu poświęconego przez matkę. Wierzyłam, że znajdę z nim wspólny język i uda nam się stworzyć normalną rodzinę. Starałam się być dla niego dobrą macochą.
Spędzałam z nim dużo czasu grając w jego ulubione gry, gotowałam dla niego ulubione dania i starałam się, żeby łączyły nas jakieś wspólne sekrety. Pomimo to Bartek nadal traktował mnie, jakbym była dla niego nikim. Postawił matkę na piedestale, chociaż go opuściła.
Ten dzieciak zawsze miał problemy w szkole, zarówno jeśli chodzi o zachowanie, jak i oceny. Wpadł w kiepskie towarzystwo i jest bardzo niegrzeczny dla dorosłych osób. Żal mi go, lecz jestem nim zmęczona. Nie jestem jego matką i jak widać on nigdy mnie tak traktował nie będzie. Mam dosyć szarpania nerwów i szczerze dość tej całej sytuacji.