Nasz stary kot Tymek bardzo poważnie się zatruł. Tak bardzo, że miauczał z bólu i ciężko dyszał.
Cała rodzina zebrała się wokół futrzanego biedaka — robili mu masaż brzucha, dawali zioła do picia.
Po dziesięciu minutach przybył wezwany weterynarz, syn przyjaciela ojca.
„Niestety nie przetrwa. Mogę go uspać…”- stwierdził lekarz.
Odmówiliśmy, lekarz pojechał.
Kontynuowałam lekkie głaskanie kota po brzuchu i nagle kot przestał ciężko oddychać, podniósł głowę i spojrzał uważnie na nas zgromadzonych wokół niego.
Stwierdziliśmy wszyscy, że kot zaraz uda się na tęczowy most.
Wtedy nagle pacnął mnie łapą w ramię, wstał na nogi i chwiejnie poszedł do swojej miski.
Wypił szklankę mleka a następnie ułożył się w ciepłym kącie, skąd nie wyszedł prawie przez cały dzień. Od czasu do czasu zaglądaliśmy do niego, sprawdzając czy jeszcze żyje.
Drugiego dnia po ataku kot nagle i całkowicie odzyskał przytomność i zaczął domagać się wypuszczenia na dwór.
Pomimo pewnych obaw o zdrowie kota zdecydowaliśmy, że spacer mu nie zaszkodzi.
Kot wyszedł za drzwi i zaginął na długie trzy dni.
W ciągu tych trzech dni wszyscy w domu w końcu pożegnali się z kotem, myśląc, że nie zobaczymy go żywego.
Trzy dni później przyszła kobieta z pobliskiej ulicy. W rękach miała kosz, w którym siedział z oszalałymi oczami, dziko miauczący i przerażająco śmierdzący Tymoteusz.
Cała rodzina rzuciła się w jej stronę.
„Co się stało? Jak się czuje? Gdzie go znalazłaś?!”- pytania padały na sąsiadkę ze wszystkich stron.
„Wcale go nie szukałam! Przyszedł do mojej Misi trzy dni temu, zaciągnął ją na dach stodoły i zorganizował trzydniowy koncert z orgiami!”
Ojciec potrząsnął głową.
„Całkiem zrozumiałe. Po powrocie z tamtego świata uznał, że życie jest zbyt krótkie, by marnować je na coś innego niż kobiety”.
Tymoteusz żył przez kolejne dziesięć lat.