7,30 rano. Niedziela. Wszyscy śpią. Cudownie. A tu jak grom z jasnego nieba – telefon.
I kto to może dzwonić o takiej wczesnej porze w niedzielę?
Spoglądam na wyświetlacz telefonu. Nieznany numer. Wychodzę szybko do kuchni, aby nikogo nie obudzić i odbieram telefon:
– Halo, kto mówi?
– Cześć, Ola. To ja, twoja ciotka. Jestem kuzynką twojej mamy. Pamiętasz, jak przyjechałaś z mamą, kiedy byłaś mała? Twoja mama podała mi twój numer telefonu i adres. Moja wnuczka z przyjaciółką przyjedzie do ciebie, proszę cię, daj im pomieszkać u siebie przez tydzień czy dwa, dopóki nie znajdą mieszkania. Hotel jest bardzo drogi, nie mamy na niego pieniędzy. A zresztą po co mają mieszkać w hotelu skoro ty tam mieszkasz, prawda? Dziewczyny chcą się uczyć, trochę u ciebie pomieszkają, a potem wynajmą mieszkanie.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Mamy tylko dwa pokoje, w jednym śpię z mężem, w drugim trójka moich dzieci. Gdzie niby mam je umieścić?
– Zabierz dzieci do siebie na ten czas, a one niech mieszkają w pokoju dziecinnym. Nie martw się, są spokojne i niewymagające, położysz materac na podłodze i będą spać. A co do wyżywienia to nie jedzą dużo.
– Chcesz, żebym je karmiła przez dwa tygodnie? Nawiasem mówiąc, mam małe dziecko.
– Oleńka, czegoś nie rozumiem, jesteśmy rodziną czy nie?
Nie wiedziałam co powiedzieć.
– Twoja mama powiedziała, że zawsze cieszysz się, że nas widzisz. Jak to sobie wyobrażasz? Dziewczyny już do ciebie jadą. Właśnie wsiadły do taksówki.
Nie zdążył jeszcze do mnie dobrze dotrzeć sens tej rozmowy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Na progu stały dwie dziewczynki z walizkami w ręku.
– Witaj ciociu Olu. Jestem twoją kuzynką, a to moja przyjaciółka. Babcia dzwoniła do ciebie i powiedziała, że zgadzasz się nas przyjąć.
Co miałam zrobić? Nie wpuszczać dzieci do domu? Czy to ich wina?
– Wejdźcie. Tylko od razu mówię, że nie mogę was ugościć na dłużej, musicie sobie znaleźć szybko jakieś mieszkanie. Nie ma mowy o dwóch tygodniach. maksymalnie trzy dni.
– Już zaczęłyśmy czegoś szukać.
Cóż, zabrałam je do kuchni i mówię:
– Chodźcie, dam wam coś do jedzenia, na pewno jesteście głodne po podróży. Moje dzieci jeszcze śpią, później pomyślimy gdzie was umieścić.
Zrobiłam płatki owsiane, położyłam je na talerzu kotlety z sosem i pokroiłam świeży ogórek.
Zjadły kotlety i ogórki, natomiast płatków nie ruszyły.
– A może coś jeszcze, ciociu. Naprawdę jesteśmy głodne.
Spojrzałam na nie i nie wiedziałam, śmiać się czy płakać.
– Mam tylko owsiankę i kotlety. Jak chcecie coś więcej, to w sklepie za rogiem można sobie kupić.
Podziękowały i poszły do miasta. Powiedziały, że mają coś do roboty.
Przez tydzień mieszkały u mnie. Już miałam dosyć. Inna rzecz gościć kogoś mieszkając na wsi i mając zapasy w piwnicy a inna w mieście, gotując dodatkowo dla dwóch osób. Zwłaszcza, gdy te osoby ze swojej strony nic nie kupowały do jedzenia.
Dokładnie tydzień później sama znalazłam pośrednika w obrocie nieruchomościami i pojechałam z dziewczynami do mieszkania. Ładna kawalerka. Gospodyni nie miała nic przeciwko studentom ani temu, żeby mieszkało tam więcej osób. Świetna okazja a dziewczyny wyglądały na niezadowolone. W końcu podeszły do mnie i mówią, że nie mają pieniędzy na takie mieszkanie. Dobra, byłam gotowa pożyczyć im tyle, ile brakowało, ale okazało się, że nie mają żadnych pieniędzy.
– Babcia mówiła, że na razie będziemy u was mieszkać, a później zobaczymy co życie pokaże. Więc co zrobimy?
Żal mi było ich obu. Cóż, miały dopiero siedemnaście lat. Zadzwoniłam więc do ciotki, aby jej opowiedzieć o wszystkim i poprosić, żeby rodzice dziewczynek przesłali pieniądze. Okazało się, że niestety nie mają funduszy. Poza tym usłyszałam pretensje, że jak to, chcę wyrzucić dzieci z domu? One się tak dobrze uczą, dostały się na studia a ja im nie chcę pomóc?
Nie powtórzę dosłownie, co tam mówiłam, wciąż się wstydzę, ale szkoda dzieci, stały tam słuchając i płakały. Podpisaliśmy tę umowę i wynajęliśmy dla nich mieszkanie. W ciągu tygodnia znalazły jeszcze dwie dziewczyny na mieszkanie. Powiedziałam im wprost. Jeśli chcą mieszkać i studiować w mieście, muszą pracować, ponieważ nie mogę im już w żaden sposób pomóc.
Minęły trzy lata. Moje studentki są mądre i dobre. Uczą się doskonale, mają stypendia. Pracują w wolnym czasie, aby zapłacić za mieszkanie.
Od krewnych nie usłyszałam słowa podziękowania za okres, w którym pomagałam dziewczętom. Ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że dziewczyny są bardzo inteligentne i od razu zrozumiały, że muszą same sobie radzić. A ich rodzice? Cóż mogę powiedzieć… z moimi dziećmi nigdy tego nie zrobię, to pewne.