Byłam jedyną córką moich rodziców. Zanim się urodziłam, moja mama była bardzo chora i odradzano jej ryzykowanie własnego zdrowia dla dobra dziecka. Tata szczególnie lubi opowiadać, jak bezinteresownie zadeklarowała, że i tak będzie mieć dziecko, a w końcu urodziła mnie. Moja mama od dziecka nazywała mnie księżniczką, a dziadkowie mnie uwielbiali, zarówno ze strony mamy, jak i taty, kiedyś prawie doszło do kłótni, gdy nie mogli się zdecydować, kto ma mnie zabrać na weekend i jakie smakołyki mi dać. Ale to ojciec troszczył się o mnie najbardziej. Byłam długo wyczekiwanym dzieckiem, o którego zdrowie martwiono się jeszcze przed poczęciem.
Wraz z rozpoczęciem przedszkola zaczęły się problemy. Moi dziadkowie nie mogli pomóc, bo mieszkali daleko. Tata najczęściej zawoził mnie do przedszkola rano, a mama odbierała mnie wieczorem. Wychodziliśmy z domu bardzo wcześnie, bo mama miała zmianę w aptece od ósmej, a tata miał późniejszą zmianę, ale jego biuro było w zupełnie innej części miasta. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że przeze mnie rodzice się spóźniają do pracy, ale też nie mogłam nic na to poradzić.
Dopiero po kilku upomnieniach mama i tata zaczęli się zastanawiać, co ze mną zrobić. Uznano, że jestem już na tyle duża, że tata może mnie wysadzać na przystanku, a jeśli będzie to możliwe, to przynajmniej zerkać na mnie przez okno, gdy czekam na odjazd autobusu. Czasami udawało mu się poczekać do końca, a innym razem musiał jechać do pracy wcześniej. Żartował, że do końca życia będzie miał bóle karku, ponieważ biegł przy oknie jadącego trolejbusu, tak długo, jak długo mogłam go zobaczyć.
W kolejnych tygodniach coraz bardziej wydłużał się czas kiedy tata mógł obserwować, jak jadę pustą ulicą w stronę zakrętu, za którym znajdowało się przedszkole, tak jakby autobus nie spieszył się z odjazdem z naszego przystanku i dopiero w połowie drogi nabierał tempa. Ani tata, ani ja nie zwrócilibyśmy na to uwagi, gdyby nie przypadek. Pewnego dnia, gdy miałam już dziewięć lat i przeniosłam się do szkoły, tata odwoził mnie po drodze do pracy i wysadził kilka przystanków wcześniej. Podczas wchodzenia do autobusu, zostałam ściśnięta przednimi drzwiami. Kiedy kierowca zobaczył mnie i mojego ojca, roześmiał się i powiedział, że dobrze nas pamięta, podobnie jak niektórzy inni kierowcy, którzy pracowali na tej trasie.
Okazało się, że tatuś często celowo opóźniał odjazd autobusu, prosząc o minutę, żeby upewnić się, że na pewno jestem bezpieczna. Wkrótce kierowcy, którzy pamiętali mojego zaniepokojonego tatę i jego samodzielną córeczkę, bez słowa zwlekali na przystanku, robiąc dobry uczynek zarówno dla niego, jak i dla spóźniających się pasażerów.
Wydawałoby się, że taka mała rzecz, o której nie mieliśmy pojęcia, a w którą zaangażowani byli naprawdę mili, wrażliwi ludzie, którzy pewnie łamali regulamin, dla czyjegoś dobra. Do dziś się uśmiecham, kiedy przypominam sobie nasze zdumienie i uczucie wdzięczności, które dosłownie zalewało nas wobec tych troskliwych ludzi. Szkoda, że takich osób nie ma więcej!
Ani tata, ani ja nie mieliśmy o tym pojęcia.
