Dzieci szukano w całym mieście. Przejęci sąsiedzi rozeszli się ulicami, zaglądając pomiędzy małe sklepiki, duże centra handlowe, zajrzeli do kilku opuszczonych domów. Chłopców nigdzie nie było.
– Mam tego dosyć! Zostaniecie ukarani! Obaj! – w przypływie złości Marta rzuciła zabawkowym pociągiem o ścianę. Chłopcy spojrzeli na zabawkę ponurym wzrokiem. – Żadnych kreskówek, tabletów, internetu!
Bracia trzymali się za ręce i synchronicznie opuszczali głowy, przyznając się do winy. Zwykle wystarczyło, by matka znów stawała się miła i czuła, ale nie dziś. Kobieta straciła do nich cierpliwość.
Można ją zrozumieć. Przyszła z pracy, gdzie stała za ladą przez dwanaście godzin, a w domu zastała totalny bałagan. Dosłownie jakby przeszedł przez niego huragan. Zabawki porozrzucane po wszystkich pokojach, książki leżą na podłodze, w tym drogie podręczniki. W kuchni jest góra brudnych naczyń i prawie pusta lodówka. A na dokładkę zadzwoniła do niej wychowawczyni z klasy Grześka, z mnóstwem skarg na jego zachowanie.
– Mamo, zaraz wszystko posprzątamy – mrugając litościwie niebieskimi oczami powiedział starszy z braci. Młodszy tylko mu potakiwał.
– Jasne, posprzątacie – skwitowała wciąż zirytowana Marta. – Ale kara was nie minie. Przez cały następny tydzień macie jedną rozrywkę – lekcje. A ty, Grzesiek, masz poprawić wszystkie oceny i przeprosić nauczycielkę. Jesteś dopiero w drugiej klasie! – rozkrzyczała się kobieta. – Co dalej?
– Ale mamo – zaczął młodszy, ale natychmiast przerwał mu brat.
– Rozumiemy. Żadnych kreskówek i internetu. Wybacz nam, mamusiu.
– Pogadamy, kiedy będzie porządek w domu.
Następnego dnia mama była nadal urażona ich wczorajszym zachowaniem. Artur nudził się bez telefonu i zaproponował bratu ciekawy, jego zdaniem, pomysł.
– Grzesiek, chodźmy odwiedzić babcię. Mama i tak wróci dopiero wieczorem.
– Świetny pomysł – zapalił się Grzesiek. – I nie będzie mogła do nas zadzwonić, bo sama zabrała nasze telefony!
Bracia szybko się ubrali, pół godziny spędzili na szukaniu zapasowych kluczy, bez których nie mogliby opuścić mieszkania, po czym biegiem ruszyli, ścigając się po schodach. Sąsiad, ściągnięty hałasem, spojrzał że zdziwieniem na rozweselonych chłopców. Słyszał, podobnie jak inni sąsiedzi, jak wczoraj mama głośno karciła synów.
I podczas gdy Artur i Grzegorz szli energicznym krokiem w kierunku mieszkania babci, Marta nie mogła sobie znaleźć miejsca w pracy. Jak tam jej chłopcy? Czy tęsknią? Zjedli czy zdecydowali się na strajk głodowy? Już żałowała, że zabrała im telefony.
Oliwy do ognia dolał telefon sąsiadki.
– Cześć Marta – odezwała się szybko kobieta – Chyba wczoraj ukarałaś swoich chłopców?
-Tak – odpowiedziała Marta, od razu czując niepokój – Coś się stało?
– Nawet nie wiem, może oczywiście nic, ale… Puściłaś ich gdzieś? Bo pół godziny temu gdzieś poszli.
– Co? – kobieta zbladła, przerażając kolegów. – Gdzie poszli?
– Nie wiem – odparła zmieszana sąsiadka. – Ale nie mieli ze sobą nic, ani plecaków, ani torby. Myślałam, że chcą grać na podwórku, ale nikogo tam nie ma. Więc postanowiłam do ciebie zadzwonić.
– Dziękuję, Asiu, wkrótce będę w domu. Zaraz się zwolnię i przyjadę. – Po zakończeniu rozmowy kobieta szybko chwyciła torbę i rzuciła się do biura szefa. – Tylko wpadnijcie w moje ręce! Szybko was nauczę posłuszeństwa, jak posiedzicie przez tydzień w domu! – odgrażała się w myślach kobieta.
Marta była w domu po piętnastu minutach. Na podwórku nie było dzieci. Podobnie jak na ich ulubionym boisku sportowym ani w parku obok domu.
Dzieci szukano w całym mieście. Przejęci sąsiedzi rozeszli się ulicami, zaglądając pomiędzy małe sklepiki, duże centra handlowe, zajrzeli do kilku opuszczonych domów. Chłopców nigdzie nie było.
Po dwóch godzinach poszukiwań wypłynęła propozycja skontaktowania się z policją. Matka dostała środek uspokajający, podczas gdy stróże prawa przesłuchiwali świadków.
– Dlaczego zabrałam im telefony? – lamentowała kobieta, drżącymi rękami biorąc szklankę wody. – Dlaczego? Cóż, zdenerwowali, zrobili bałagan w domu, ale to dzieci! Trzeba było wybaczyć! Gdzie teraz chodzą?
Marta chciała zadzwonić do matki, ale przypomniała sobie, że ta wyjechała odwiedzić przyjaciółkę i wróci dopiero pod koniec przyszłego tygodnia. I nie chciała martwić starszej osoby.
Minęły kolejne dwie godziny. Do Marty została wezwana.karetka, ponieważ czuła się coraz gorzej. Wysoki mężczyzna z poważnym wyrazem twarzy zmierzył jej ciśnienie, potrząsnął głową i zaczął mówić o hospitalizacji. Ale kobieta kategorycznie odmawiała. A jeśli nagle zjawią się chłopcy? Albo ktoś zadzwoni…
– Pani Marto – do pokoju zajrzał policjant. – Jak się Pani czuje?
– Źle – odpowiedział lekarz.
– Coś się stało? – Marta próbowała podskoczyć, ale sąsiedzi szybko ją złapali. – Coś z chłopakami? Znaleźliście ich? Proszę odpowiedzieć!
Kobieta rozpłakała się, nie mogąc powstrzymać emocji. Młody pracownik policji początkowo był zdezorientowany, później zaś zawołał gdzieś na korytarz.
– Szybko! Zobaczcie do czego doprowadziliście matkę!
Do pokoju powoli weszli błądzi jak kreda bracia. Nie spodziewali się, że ich wycieczka spowoduje taki zamęt. I chociaż nie było babci w domu, w drodze powrotnej spotkali przyjaciół i zagrali z nimi w piłkę..
– Mamo, mamo – chłopcy rzucili się do Marty, przytulając ją mocno. – Mamo, nie chcieliśmy cię przestraszyć! Myśleliśmy, że wrócimy do domu a ty nawet nic nie zauważysz. Mamo, przepraszamy!
– A gdyby tak było… gdyby z wami… coś się stało? – Kobieta zadławiła się łzami. – Co bym zrobiła? Pomyślałeś o tym?! Ja … tak się bałam … przeżywałam…
Chłopcy też pociągali nosami. Zbiorowe lamenty przerwała starsza sąsiadka.
– Przestań płakać! – powiedziała surowo, obserwując, jak ratownik ponownie zakłada mankiet do mierzenia ciśnienia na ramię Marty. – Twoi chłopcy żyją i mają się dobrze, nawet nie mają zadrapań! A Ty swoim lamentem sama sobie szkodzisz! Więc idź do szpitala, a Artur i Grzesiek przenocują u mnie. Przyjedziemy do ciebie rano.
Następnego dnia milczący chłopcy pod surowym okiem sąsiadki udali się w odwiedziny do mamy. Artur niósł mały bukiet kwiatów, Grzesiek – ulubione pomarańcze mamy. Wczoraj rozmawiali z nimi zarówno sąsiedzi, jak i policjanci. Bracia mieli czas na przemyślenie.
Marta czuła się znacznie lepiej i chciała już wyjść do domu, ale nie została jeszcze wypuszczona. Chłopcy bardzo poważnie obiecali matce, że nie będą już tak pochopnie postępować.