Chciałbym bardzo podziękować mojej mamie za to, że mnie wspierała, dawała mi nadzieję w trudnych chwilach, a przede wszystkim pomagała mi przy dzieciach.
Moja była żona jest prawdziwym nieporozumieniem. Wpadła mi nagle do domu, z wiadomością o swojej ciąży, zmusiła mnie do małżeństwa, a kiedy urodziła bliźnięta, całkowicie zniknęła z mojego i dzieci życia. O tym, że wniosła pozew o rozwód, dowiedziałem się dopiero po otrzymaniu wezwania, a nie od niej osobiście. Nie było sensu z nią dyskutować, nie chciała zabrać ze sobą dzieci, a ja zostałem nie tylko młodym rozwodnikiem, ale też samotnym ojcem, z dwójką maluchów.
Wtedy moja mama położyła rękę na sterach mojego życia. Praktycznie zamieszkała ze mną, gdy Miłosz i Marysia byli mali. Opiekowała się nimi, karmiła je, myła, stała w kolejkach w przychodniach, żebym wszystko miały zapewnione. Zasiłek macierzyński nie wystarczał na życie, nawet zakup większej ilości pieluch, był nierealny.
Pracowałem więc siedem dni w tygodniu, podczas gdy mama, a czasem tata, wychowywali moją córkę i syna. Z czasem można przyzwyczaić się do wszystkiego, nawet do szalonego tempa życia.
Pamiętam, że jeszcze przedtem Miłosz uczył się podnosić głowę, a Marysia trzymała mnie za palec, a teraz oboje tupią nóżkami, mówią do mnie tato, a do mamy „baba”.
Dzięki pomocy rodziców, nie wypadłem z życia, nie stało się ono monotonią między pracą a domem. Udało mi się znaleźć czas zarówno dla przyjaciół, jak i na spotkania towarzyskie z najbliższymi. Znalazłem nawet dziewczynę, która później została moją narzeczoną, a wkrótce żoną i macochą moich dzieci.
Nie mogę i nie chcę obwiniać losu za wszystkie moje zakręty, bo w końcu radzę sobie dobrze, podobnie jak moi rodzice i moje dzieci. Po prostu ważne jest, aby rodzina trzymała się razem, pomagała sobie i wspierała się nawzajem, a wtedy wszystko staje się łatwiejsze i bardziej kolorowe.