Na oddziale położniczym panowała podejrzana cisza.
Położne poruszały się po cicho, prostując plecy, a nawet zdawały się tańczyć, a nie chodzić… Sanitariuszki miały pomalowane usta. Techniczka laboratoryjna, ostrożnie niosąc dwie probówki z krwią na tacce szła jak na wybiegu, lekko kołysząc biodrami…
Tylko głęboki, męski głos dowodził: „wdech-wydech… wdech-wydech… wdychaj mocniej, nie krzycz, nie marnuj energii… wdech-wydech… przerwa… odpocznij…”.
Miało się wrażenie, że nawet wszyscy pracownicy oddziału posłusznie wykonywali jego polecenia i oddychali zgodnie, miarowo.
„Zdejmij tę głupią czapkę i uśmiechnij się” – szepnęła mi do ucha starsza położna, kiedy przyszłam na zmianę…
Kobieta, która rodziła, a której poród odbierany był dzisiaj już jako piąty, aktywnie oddychała. Rudowłosa, piegowata, drobna jak ośmioklasistka. Jej partner towarzyszący jej w trakcie porodu stała do mnie plecami, przygotowywując świeże okłady. Nagle się odwrócił…
„Co za różnica wieku!”- błysnęło mi w głowie.
Potem wciągnąłem brzuch, wyprostowałem plecy żałując, że czepek nie jest idealnie dopasowany, a fartuch prasowany rankiem jest już trochę pognieciony…
Był wojskowym… Wysportowany, muskularny, z siwymi włosami ostrzyżonymi na bardzo modnego wówczas “jeża”. Miał też bliznę na brodzie i przeszywające, jasnoszare oczy. Słysząc jęk kobiety w ciąży, mężczyzna odwrócił ode mnie uwagę i zaczął kierować oddechem kobiety w ciąży, maskując głęboką czułość ukrytą w tym spojrzeniu rygorem.
To nie był mąż ani nawet ojciec… To był teść rodzącej. Teść!!! Widząc, że jestem co najmniej zdumiona, zaczął mówić…
Był pułkownikiem i wdowcem, który stracił żonę w okolicznościach, o których wolałby nie mówić. Ma jedyne dziecko, syna, który był teraz w podróży służbowej. Syn nie ufał nikomu innemu poza ojcem, tym bardziej, że jego wybranka jest dla niego “prawdziwym szczęściem”, dlatego poprosił ojca o pomóc.
Mężczyzna powiedział mi to wszystko w przerwie między pomaganiem swojej synowej w porodzie, chociaż teraz to ja wszystkim kierowałam. Powiedział w zasadzie same ogólniki, nic szczególnego, ale potem, patrząc prosto w moje oczy, dodał: „mój syn, gdy się urodził ważył cztery i pół kilograma… Jego matka była znacznie większa niż nasz “rudy cud” – spojrzał z miłością na rodzącą kobietę – A my już na USG widzieliśmy, że z dziecka będzie kawał chłopa…”.
Ja też bym mu zaufała, tak bezwarunkowo, od razu i bez gadania… było w nim coś, co można było wyczytać w spojrzeniu – i czułość, i odpowiedzialność, i umiejętność podejmowania decyzji, stanowczość, nieustraszoność dbałość o drobiazgi oraz szacunek dla profesjonalizmu i pracy innych.
Był prawdziwym mężczyzną…
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy widziałam partnerski poród z teściem u boku.
Dziecko było naprawdę duże, a poród trwał już kilka godzin. Teraz, kiedy był już praktycznie na finiszu, teść milczał. Czułam jednak jego napięte spojrzenie, ale o dziwo – to absolutnie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, chciałam, aby poród zakończył się szybciej, a to spojrzenie przynajmniej trochę się ociepliło…
Mój fartuch, o który tak bardzo się martwiłam, teraz zamienił się w mokrą od potu szmatę, ale to teraz nie było ważne – cztery i pół kilograma szczęścia w końcu przyszło na świat.
„Tak naprawdę Panii nie ufałem… i bardzo się martwiłem… Myślałem, że Pani nie pomoże, ponieważ jest Pani za piękna i zbyt delikatna do tej profesji. Przepraszam za to. Teraz będę Pani wdzięczny do końca życia!”. Mężczyzna powiedział to w przerwach między donośnym krzykiem nowonarodzonego dziecka, gratulowaniem swojej synowej oraz całowaniem wnuka…
Druga położna wówczas zdjęła rękawiczkę, aby wytrzeć łzy spływającą pod maseczką, które uniemożliwiały jej dalszą pracę.
„Ktoś czeka na Ciebie na dole, przy wypisach…”.
No i co z tego, że ktoś czeka, skoro kolejna kobieta zaczyna rodzić, ma jakieś dziwne boleści, a wody, które odeszły. miały zielonawą barwę. Nie odejdę stąd nawet na chwilę, ponieważ i tak w każdej sekundzie myślałaby, co dzieje się z tą kobietą.
„Kazano mi przekazać, że będzie tam czekać tak długo, ile to tylko będzie konieczne” – powiedziała sanitariuszka takim głosem, że od razu stało się dla mnie jasne, kto dokładnie chce mnie zobaczyć.
Wieczorem, wychodząc ze szpitala, otrzymałam piękny bukiet kwiatów. Białe goździki w dużej ilości, które pięknie pachniały łąką. Zapach przypominający mi późne lato… Właśnie takie lato, jakie człowiek lubi i takie, które mogłoby się nigdy nie kończyć…
Prostym, pewnym siebie pismem w liściku napisano: „Przepraszam, że nie czekałem. Pojechałbym z Panią na rekonesans!”.
Najbardziej niesamowity komplement w moim życiu.
Prawdziwy pułkownik…