Nigdy nie przyznałam się rodzicom, ale to, co oni opowiadali o zasługach dziadka w opiece nad nami dziećmi, nie miało najmniejszego uzasadnienia. W rzeczywistości nasze wspomnienia z pobytu u niego były przerażające. Nikt nie wiedział, jaki był naprawdę dziadek, gdy nie było świadków.
Był ociężały i leniwy, przesiadywał głównie przed telewizorem, sprawiając czasem wrażenie, jakby już wrósł w fotel i stał się jego częścią. Rzadko gotował dla nas jedzenie, częściej to mi kazał nakarmić brata i siebie. W lodówce zwykle była zupa z zamarzniętymi pod pokrywką kawałkami tłuszczu, które topiły się dopiero po porządnym podgrzaniu oraz jakieś niesolone, kleiste kluski.
Starałam się, aby wyglądało to i smakowało znośnie, ale często się nie udawało, a ja i mój brat marszczyliśmy nos i spuszczaliśmy miksturę w toalecie, podczas gdy dziadek był pochłonięty oglądaniem programu telewizyjnego.
To samo dotyczy kładzenia się spać. Mój brat miał nadzieję, że dziadek poczyta mu chociaż mały fragment książki, ale na dobranoc dostaliśmy tylko komplety pościeli i sami walczyliśmy z niesfornymi poszewkami, w końcu decydując się na to, by się bez nich obejść i spać pod kłującymi kocami.
A fakt, że mama teraz z sentymentem i ciepłem wspomina, jak dziadek nas niańczył, budzi we mnie urazę. W ogóle nas nie niańczył, byliśmy pozostawieni sami sobie, a dziadek tylko nas przygarniał i przekazywał rodzicom.
W moich wspomnieniach dziadek nadal jest taki, jaki był naprawdę: bardzo zimny i bezduszny człowiek, który bardzo rzadko nas przytulał, a jego twarz nie zdradzała wielkiej miłości, jaką przypisywała mu moja mama.
Nasza matka słabo znała swojego ojca
