Nie chciałem słuchać dobrych rad, których udzielała mi mama 

Dość wcześnie wziąłem ślub, ponieważ wtedy mi się wydawało, że jestem już dorosły i mogę sam o sobie decydować. Byłem upartym 19-latkiem, który nie chciał słuchać rad rodziców, a w szczególności mamy, która twierdziła, że najpierw powinienem znaleźć pracę, a dopiero potem myśleć o ślubie. Zakochałem się po uszy i wtedy myślałem, że miłość wszystko rozwiąże, a moje życie z ukochaną będzie bajką. 

Tuż po ślubie musiałem się zmierzyć z szarą rzeczywistością. Żyliśmy w mieszkaniu żony i zajmowaliśmy tam mały pokoik, w którym wcześniej mieszkała. Pokój obok zajmowali moi teściowie, a w ostatnim pokoju mieszkał brat mojej żony wraz ze swoją dziewczyną. Taka ilość ludzi w mieszkaniu doprowadzała do tego, że dochodziło do jakiś uszczypliwości, częstych kolejek do toalety i łazienki, a także do tego, że reszta domowników podkradała nam jedzenie z naszej półki z lodówki. To były tylko jakieś drobiazgi, ale potrafiły naprawdę zirytować. Poza tym teściowie bardzo chcieli mnie kontrolować i sprawdzali, kiedy wychodzę, a kiedy wracam, ile zarabiam i ile na siebie wydaję, a ile pieniędzy daję żonie. Największą obsesją teściów było wypytywanie, czy staramy się z ich córką już o dziecko, bo oni chcieliby już mieć wnuki. Z żoną uznaliśmy, że nie chcemy od razu dziecka i najpierw chcemy pokorzystać z życia, a nie od razu pakować się w pieluchy. 

Z rodziną żony nigdy nie miałem większych kłopotów i nie dochodziło do poważnych konfliktów. Mimo tych kilku irytujących cech uważam, że są dobrymi, zwyczajnymi ludźmi, którzy po prostu są “innej daty” i uważają, że dziecko powinno pojawić się najlepiej równo dziewięć miesięcy po ślubie.

Dwa lata później urodził się nam synek. Poród dla mojej żony był lekki i na szczęście dziecko urodziło się całe i zdrowe. Potem, pomimo naszych starań, żona nie mogła zajść w kolejną ciążę. W tym czasie ciągle mieszkaliśmy w małym pokoju u teściów, ponieważ wciąż nie było nas stać na własne mieszkanie. Teściowie patrzyli na nas jakoś spode łba i dogryzali nam oraz dogadywali, że chyba już pora na to, by drugie dziecko pojawiło się na świecie. Czuliśmy się z tym naprawdę źle, bo to nie od nas zależało, a taka presja wcale nam nie pomagała. 

Nasz drugi synek urodził się dopiero osiem lat później, ale w naszym życiu od tego czasu praktycznie nic się nie zmieniło i wciąż mieszkaliśmy w tym ciasnym pokoiku, bo zarabiałem tylko ja, a z mojej jednej pensji nie było możliwości, by odłożyć coś na chociażby wynajem. 

Jakiś czas później brat żony wziął ślub i wyprowadził się do mieszkania babci kobiety, która niedawno zmarła i przepisała go jej w spadku. Młoda rodzina niezwykle cieszyła się z tego, że w końcu będą mieli własny kąt. Mieszkanie było do generalnego remontu, ale nawet to nie zmniejszyło ich radości, bo liczyło się to, że to mieszkanie będzie należeć tylko do nich! Wraz z ich wyprowadzką nam też zaczęło się żyć trochę lepiej, ponieważ dostaliśmy także ten drugi pokój.

Kilka lat później mieliśmy niespodziankę – okazało się, że żona jest znowu w ciąży. Niespodzianka była podwójna, a raczej potrójna, bowiem lekarz poinformował nas o tym, że to będą trojaczki, a dokładniej trzy dziewczynki. Nasza radość była ogromna, bo zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie.

Niestety utrzymanie takiej gromadki było dość ciężkie, tym bardziej, że sam musiałem na to zarobić. Dobrze, że teściowie pomagali trochę żonie przy dzieciach, bo inaczej pewnie byłoby jeszcze trudniej wszystko ogarnąć.

Niebawem nasz najstarszy syn ukończył technikum i wyjechał za pracą do Niemiec. Wiedział, że jesteśmy w trudnej sytuacji, dlatego regularnie wysyłał nam pieniądze, aby trochę nam pomóc. Jesteśmy mu niezwykle wdzięczni, bo bez niego pewnie mielibyśmy problem, aby się utrzymać, ponieważ jak wiadomo, wszystko drożeje, a pensje wcale wyższe nie są. Naszemu synowi dobrze układało się za granicą i dzięki swojej uczciwej pracy mógł w niedługim czasie kupić sobie samochód, a potem odłożyć na mieszkanie. W dodatku poznał tam wspaniałą kobietę, z którą wziął ślub. Oboje zdecydowali, że chcą zostać w Niemczech i tam budują swoje szczęście. Mimo tego, że syn ma własną rodzinę, to ciągle nam pomaga.

Kiedy patrzę na mojego syna przypominają mi się rady mojej mamy, która powtarzała, że najpierw trzeba popracować, coś odłożyć i ustabilizować się, a potem dopiero zakładać rodzinę. Sam zamierzam radzić tak wszystkim moim dzieciom bo widzę, że spieszenie się do małżeństwa nie prowadzi do niczego dobrego – człowiek potem musi żyć w biedzie albo ciasnocie jak my. Najpierw trzeba mieć dobre wykształcenie, pracę, odłożyć coś na mieszkanie, a potem pomyśleć o dzieciach. Mam nadzieję, że wezmą sobie moje rady do serca, chociaż boję się, że może będą tak uparte jak ja i je odrzucą.  

Mam nadzieję, że nasze dzieci będą miały w życiu trochę więcej szczęścia niż my. Wierzę, że są odpowiedzialne i że na wszystko przyjdzie czas, także na wnuki. Gdyby jednak któreś z nich nie chciało założyć rodziny czy mieć dzieci, nic nie szkodzi – nie zamierzam mieć im tego za złe, bo to ich życie i ich sprawa.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Nie chciałem słuchać dobrych rad, których udzielała mi mama