Płynąc w dół rzeki.

– Nie dam rady, już nie mam siły!

Henryk był już całkowicie wyczerpany. Położył się przegniłej trawie, z trudem łapiąc oddech. Jego okrągła, otłuszczona twarz spływała potem zmieszanym z brudnym pyłem. Zdjął przemoczone buty i z trudem poruszał palcami stóp. Ryszard położył się obok kolegi ale zimna i wilgotna ziemia szybko zmusiła go by usiąść. Wokół panował nieprzenikniony mrok.

– Już za tym wzgórzem będzie nasza wioska, przysięgam. – wysapał Ryszard

– Powiedziałeś to samo jakieś 20 wzgórz temu, geografie za trzy grosze. – rzucił Henryk

– Och, daj już spokój. Może przynajmniej schudniesz! Musimy dostać się jakoś do domu. Też jestem już wykończony.

– Nie potrzebuję tego, dzięki!

Szerokie koryto rzeki, odgrodzone z jednej strony przez wzgórza, a z drugiej przez las, zakręcało gwałtownie w prawo, a poziom rzeki lekko się podniósł. Był już późny wieczór, a nawet noc, z ziemi powoli wyrastała pierwsza, wiosenna trawa, a w uszach chłopców brzmiał głośny śpiew ptaków. Obaj chłopcy byli potwornie głodni, nie mieli nic w ustach już od wielu godzin. Dodatkowo, długi marsz po trudnym terenie odebrał im wszelkie siły.

– Myślisz, że pewnego dnia zostanie odnaleziony? – zapytał z lękiem Henryk

– Pewnie tak, któregoś dnia, w końcu sporo ludzi mieszka wzdłuż tej rzeki ale nie przypominaj mi już o tym. Chcę zapomnieć. – odparł ponuro Ryszard

Tego ranka wszystko szło zgodnie z planem. Poprzedniego wieczora dwaj dziesięcioletni chłopcy wpadli na, ich zdaniem, świetny pomysł. Postanowili spłynąć razem łodzią, w dół rzeki, do sąsiedniej wioski – około 10km, korzystając z łodzi. Czekali aż rano rodzice Ryszarda wyjdą do pracy, a następnie napompowali ponton ojca chłopca w garażu i zabierając ze sobą prowiant, niezauważeni, udali się w kierunku rzeki.

Na ciemnej powierzchni wody odbijały się nagie gałęzie drzew, pozostałe po mroźnej zimie. Z wyjątkiem ptaków i żab nic nie przerywało panującej wokół ciszy. Początkowo natrafili jedynie na dwójkę wędkarzy. Chłopcy postanowili zażartować z mężczyzn i celowo zachowywali się głośno by spłoszyć mężczyznom ryby. Wydawali z siebie różnego rodzaju okrzyki i uderzali wiosłami o taflę wody. Zdenerwowani wędkarze rzucili w ich kierunku kilka przekleństw by przestraszyć dzieci.

Około południa koledzy zdecydowali się na przekąskę. Wyjęli swoje, wcześniej przygotowane, rzeczy – kanapki, słodycze i herbatę. Wspaniale smakował im posiłek na łonie natury.

– Czy jesteś pewien, że Twój brat pomoże nam odstawić ponton na miejsce? – zapytał Ryszard

– Jestem pewien. Za pieniądze oddałby własną matkę. – powiedział Henryk, odrywając się od ogórka

Henryk z zadowoleniem uśmiechnął się, patrząc w dal gdy nawet zauważył jakiś czerwony obiekt na wodzie, tuż przed nimi.

– Słuchaj, co to jest? – zapytał chłopiec

Ryszard przyjrzał się uważnie z ciekawością. Czerwone coś unosiło się powoli, a prąd szybko skracał odległość między nimi. Nagle to coś się trochę odwróciło i chłopcy zamarli ze stresu. To był mężczyzna. Już spuchnięty, unosił się twarzą w dół. Płynęli coraz bliżej niego…

– Skręcaj! – krzyknął przerażony Ryszard – Gdzie są wiosła?

Oczy chłopców wyrażały czysty strach.

Ryszard zamarł, zjedzone przed momentem kanapki „prosiły” o powrót. Chłopcy chwycili wiosła i zaczęli wściekle i szybko uderzać w wodę, próbując dostać się do brzegu, który był dość blisko. Niestety, nie było to łatwe, ponieważ prąd był wyjątkowo silny, a wiosła co chwilę zaplątywały się w glony. Dodatkowo, co chwilę spoglądali za siebie jakby bali się, że martwy mężczyzna wstanie i ruszy w ich kierunku. W końcu udało dostać się im do wystających przy brzegu korzeni. Niestety, w skutek kontaktu z nimi ponton pękł…

– Aaaaa! – rozległy się dramatyczne okrzyki dzieci

Ponton szybko zaczął się zapadać, a zapasy poszły na dno. Ryszard był bardziej sprawny więc szybciej wydostał się na brzeg i za pomocą kija pomógł wydostać się przyjacielowi.

Przemoczeni, przez lodowatą wodę, chłopcy, szczękając zębami stali na brzegu obserwując miejsce wypadku. Czerwony kształt niemal zniknął w oddali, płynąc z prądem rzeki.

– Mój ojciec zabije mnie za łódź – jęknął Ryszard

Stali przytulając się i depcząc w miejscu z zimna.

– Jeśli nie zginiemy tutaj to tak. – westchnął Henryk – Nikt nie wie, że tu jesteśmy

Ryszard odetchnął głośno i rzekł:

– Dobrze, to spróbujmy wrócić do domu.

I wyruszyli w drogę powrotną, zostawiając całą swoją dobroć na dnie rzeki. Dobrze było, gdy można było poruszać się wzdłuż brzegu, ale czasami trzeba było wspinać się po wzgórzach. Wieczorem w końcu stracili siły.

Zmierzch zbliżał się szybko, gdzieś w oddali, w lesie, słychać było sowę. Przerażające. Chłopcy położyli się na trawie, blisko siebie, próbując się ogrzać. Nagle, zamiast „hu-hu” sowy usłyszeli w oddali swoje imiona. Natychmiast przeszła im senność i zerwali się ze swoich miejsc.

– Heenryku! Ryszardzie! – rozległy się coraz wyraźniejsze głosy

– Tutaj! Jesteśmy tutaj! – krzyknęli chłopcy

Z mroku wyłoniło się światło latarki, a za nim kolejna i kolejna… Z przody wyskoczył pies Ryszarda, mocno strasząc chłopców – szczekając głośno i radośnie. Chłopcy pełni nagłej siły rzucili się na spotkanie z rodzicami, potykając się w ciemności i ocierając łzy wzruszenia i radości.

Okazało się, że kiedy wieczorem rodzice udali się na poszukiwania swoich dzieci, jeden z wędkarzy zgłosił się do nich, mówiąc, że po południu widział dwójkę chłopców, w pontonie, na rzece. Chłopcy mieli ogromne szczęście.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Płynąc w dół rzeki.