Przeniosłam się do Hiszpanii z mężem i córką ponad trzynaście lat temu. Mieszkamy w Maladze, w mieście, w którym żyje wiele osób różnych narodowości: wśród naszych znajomych są Polacy, Niemcy i Francuzi.
Niektórych z nich znamy z mężem od momentu, kiedy się tu przeprowadziliśmy i próbowaliśmy przywyknąć do języka hiszpańskiego i przyzwyczaić się do szalonego życia za granicą, gdzie nie wszystko jest zwyczajne. Po latach jesteśmy prawie nie do odróżnienia od miejscowych, ale nie nasi polscy znajomi…
Wprawdzie mieszkają w Hiszpanii dłużej niż my, ale od razu widać, że to nowicjusze. Zawsze rozmawiają między sobą po polsku, dzieci posyłają do polskich szkół, kupują żywność, która jest sprowadzana z Polski, nie noszą tylko skarpetek do sandałów.
Nie rozumiem, przenieśli się do Hiszpanii po to, by chwalić się swoją narodowością i promować ją tutaj? Skoro tak bardzo kochają Polskę, to dlaczego w ogóle się tu przeprowadzili? Mieszkając w obcym kraju, w obcym środowisku, trzeba się do niego i do tutejszych ludzi dostosować, moim zdaniem należy to zaakceptować już na etapie planowania przeprowadzki. Obcy mieszkańcy nie są nigdzie lubiani, jeśli mogę tak powiedzieć, jakość życia nowych przybyszów zależy od tego, czy uda im się skutecznie wtopić w środowisko. A jeśli nie wykazuje się chęci, można na zawsze pozostać czarną owcą lub „Polakiem w Hiszpanii”.
Staram się nie komunikować zbyt często z moimi znajomymi. Kocham i szanuję moją ojczyznę, ale o dawnym życiu rozmawiamy tylko w rodzinie lub z przyjaciółmi, którym nie jest ono obce, ale nie z całym miastem.
Przenieśliśmy się do Hiszpanii, starając się jak najlepiej dopasować do nieznanego nam życia. Mieszka tu rodzina naszych rodaków, która robi wszystko, by zachować tradycje.
