Moja córka przez całe życie chciała zostać lekarzem. W ósmej klasie, po obejrzeniu w telewizji jednego sezonu serialu „Doktor House”, wpadła na pomysł, żeby pójść na studia medyczne i zostać dobrze opłacanym lekarzem, który rozszyfrowywałby dziwne objawy i diagnozował skomplikowane przypadki.
Ponieważ na tamten czas przyjęcie na studia było bardzo odległe, oglądała tylko filmy edukacyjne w Internecie. W dziewiątej klasie wysłaliśmy ją na bezpłatny kurs dla uczniów, obejmujący anatomię, zoologię, botanikę, chemię i dodatkowe przedmioty czysto medyczne, takie jak pierwsza pomoc, do których zatrudniano studentów medycyny.
Moja córka chętnie uczęszczała na zajęcia i uczyła się nowych rzeczy, ale jej oceny z chemii nie były zadowalające. To zdecydowanie nie była jej dziedzina, a niestety, żeby się dostać na studia, musiała zdać maturę z tego przedmiotu.
Kiedy była w szkole średniej zasugerowaliśmy, że powinna znaleźć dobrego korepetytora lub płatne zajęcia, które pomogą jej lepiej radzić sobie z chemią. Poza tym obecnie wielu korepetytorów gwarantuje dobre oceny po swoich lekcjach.
Moja córka powiedziała, że jest dorosła i sama znajdzie sobie korepetytora i kurs. Powierzyliśmy jej to zadanie, a mąż obiecał przekazać potrzebną kwotę. Moja córka poprosiła o pierwszą ratę z góry, a potem zaczęła znikać na zajęcia w każdą środę, piątek i sobotę. Nie kontrolowaliśmy jej postępów, ponieważ to ona ich potrzebowała. Mój mąż po prostu dawał jej co miesiąc pieniądze, i to niemałe, na opłacenie prywatnego korepetytora i kursów.
Wszystko wyszło na jaw pod koniec roku szkolnego, kiedy moja córka nie zdała chemii, co znacznie zmniejszyło jej szanse na przyjęcie do wymarzonej szkoły. Postanowiłam zażądać odszkodowania od marnego korepetytora, a kiedy córka się o tym dowiedziała zaczęła się awanturować. Udało mi się jakoś skontaktować z człowiekiem, który miał prowadzić lekcje, ale przekazał, że nasza córka nigdy u niego nie była. Zdecydowałam się doprowadzić tę sprawę do końca i sprawdzić jaka jest prawda, więc poszłam na kurs, ale nie było tam mojej córki.
Odbyłyśmy poważną rozmowę, podczas której moja córka ze łzami w oczach przyznała, że nie uczestniczyła w płatnych kursach, a pieniądze zatrzymała dla siebie jako kieszonkowe. Zamiast nas o nie poprosić, kradła je w taki sposób.
Nie rozumiem dlaczego miałaby coś takiego zrobić, nigdy nie ograniczaliśmy jej w żaden sposób i dawaliśmy wystarczająco dużo pieniędzy. Czy to po prostu taki wiek, czy może coś przeoczyliśmy? Nie wiem, jak mogłabym jej teraz ponownie zaufać.