Sama dorastałam w domu dziecka, więc o życiu sieroty nie dowiedziałam się z książek.

Nigdy nie widziałam mojego ojca, a matka rzadko mnie odwiedzała. Dopiero wiele lat później z opowieści wychowawców dowiedziała się, jak trafiłam do domu dziecka.

Miałam nieco ponad rok, kiedy przeziębiłam się. Wyczerpana chorobą przestałam już nawet płakać. Przez kilka dni cicho leżałam w łóżeczku i powoli umierałam, a moja smutna matka w tym czasie piła wódkę w sąsiednim pokoju.

Absolutna cisza za ścianą zaskoczyła sąsiadkę, która była już przyzwyczajona do prawie całodobowego płaczu dziecka. Wiedząc o zamiłowaniu mojej matki do alkoholu, kobieta postanowiła ją odwiedzić i upewnić się, że dziecko nie zostało sprzedane za butelkę. Wtedy sąsiadka wzięła mnie w ramiona i zobaczyła, że płonę. Wezwała karetkę i zostałam hospitalizowana z powodu zapalenia płuc. W szpitalu leżałam ponad miesiąc, ale w tym czasie matka nigdy mnie nie odwiedziła. Dlatego z łóżka szpitalnego przeniesiono mnie do nowego domu – domu dziecka.

Gdy wyszłam z domu dziecka moje życie było całkiem dobre. Dostałam wykształcenie, miałam jakąś pracę, normalne mieszkanie, lojalnych przyjaciół. Naprawdę czułam się szczęśliwa, kiedy poznałam Grzegorza. Pobraliśmy się i od tego czasu miałam to, czego całe życie byłam pozbawiona – bezpieczeństwo i wsparcie. Bóg, po tych wszystkich przejściach, dał mi wiernego i kochającego męża, który kochał i był przy mnie pomimo wszelkich przeciwności losu. Tylko dzieci brakowało.

Lekarze, byli bezradni, rozkładali ręce. Namówiłam więc męża, na adopcję maluszka z domu dziecka – kogoś, kto naprawdę potrzebuje rodzinnego ciepła. Bolesne jest samo wspomnienie, jak wszyscy mnie przekonywali, że nie warto tego robić.

Ale mój mąż i ja nie słuchaliśmy nikogo. Wzięliśmy dwuletnią Anię z domu dziecka i żeby nie słuchać gadania ludzi na wsi, zabraliśmy wszystkie rzeczy i przeprowadziliśmy się do miasta. Istniało ryzyko, że Ania być może zachoruje na chorobę genetyczną.

Obecnie codziennie dziękuję Bogu za to, że dał mi rozum, bym nikogo nie słuchała. Żadne ostrzeżenia medyczne się nie sprawdziły – moje dziecko rośnie zdrowe. Według mnie bardzo łatwo jest przypisywać sierotom „złe geny”. To tak, jakbyśmy to nie my – nie nasza opieka, nie warunki, w których żyje, doprowadziły do choroby, ale biologiczni rodzice i geny były winne wszystkiemu. A dziecko potrzebuje tylko miłości i poczucia, że jesteś potrzebne. Wtedy z pewnością wyrośnie z niego dobra osoba.

Pięć lat po adopcji urodziłam synka. Kocham moje dzieci tak samo, oboje są moją rodziną. Ale obawiam się, że nagle Ania dowie się, że została adoptowana. Nie wiem, jak zareaguje. Nigdy nie wybaczę sobie, że nie odważyłam się powiedzieć jej prawdy.

Nie wiem, od czego zacząć rozmowę ze swoją przybraną córką. Czy zrozumie? Ale jeszcze bardziej przerażające jest to, że może dowiedzieć się o tym od kogoś innego.

Oceń artykuł

;-) :| :x :twisted: :smile: :shock: :sad: :roll: :razz: :oops: :o :mrgreen: :lol: :idea: :grin: :evil: :cry: :cool: :arrow: :???: :?: :!:

Sama dorastałam w domu dziecka, więc o życiu sieroty nie dowiedziałam się z książek.