Sąsiadka w jeden dzień tak świeciła ze szczęścia
Antonina Frączewska nie wie, co robić dalej, dlatego zwróciła się o pomoc do nas. Mieszka na wsi, gdzie życie z każdym rokiem staje się coraz trudniejsze, a dzieci nie myślą o tym, by jakkolwiek pomóc matce. Narracja tej historii zostanie opowiedziana w pierwszej osobie”.
„Całe życie mieszkam na wsi. W moim małym domku na obrzeżach naszej wsi mieszkali moi rodzice, dziadkowie, a nawet pradziadkowie. Kiedy wchodzisz do naszego domu, to natychmiast czujesz jego wyjątkową atmosferę i energię.
Do tego domu przyprowadziłam narzeczonego, gdy byłam młoda. Moja córka też tu dorastała. Ciężko sobie nawet wyobrazić, ile ten dom ma w sobie wspomnień i ile przeżył, a przede wszystkim ile przeżyli jego mieszkańcy. Niestety, wszystko się starzeje, nawet dom, więc w końcu i w nim pojawiła się pleśń, a w niektórych miejscach zaczęła gnić podłoga. Stęchły zapach z kolei tak mocno przeniknął meble, że czasami trudno mi oddychać, gdy jestem cały dzień w domu.
Na remont nigdy nie mieliśmy pieniędzy. Zawsze radziliśmy sobie ze wszystkimi problemami wtedy, kiedy się pojawiały, tak więc kiedy coś się psuło w domu, to od razu to wymienialiśmy albo naprawialiśmy. Niestety, od kiedy jestem sama nie mam na to siły przez co widzę, że mój ukochany dom popada ruinę, a najgorsze jest to, że nic na to nie mogę poradzić.
Pewnego dnia przypadkowo spotkałam moją przyjaciółkę, która mieszka w innej wsi, a którą znam od bardzo dawna. Renata promieniała ze szczęścia: „Antosiu, wyobrażasz sobie, że mój syn kupił mi nowy dom?! Powiedział że chce, abym mieszkała blisko niego oraz jego rodziny i była zawsze przy nich!”. Kiedy mi to powiedziała, ledwo powstrzymałam łzy. Chciałabym być na miejscu Renaty, ale niestety wiem, że mojej córki po prostu nie było stać na coś takiego, więc mogę tylko o tym pomarzyć.
Kilka dni po spotkaniu z Renatą zadzwoniła do mnie córka i powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę. Zabrała mnie samochodem do miasta, gdzie kupiła swoje nowe, trzypokojowe mieszkania. Co za szczęście! Nie wierzyłam własnym oczom. Cieszyłam się, że córka wraz ze swoim mężem zabiorą mnie do siebie i wszystko w końcu będzie dobrze.
Mieszkanie zostało już odnowione, było czysto, przytulnie i schludnie. No po prostu prawdziwy raj! Nie mogąc powstrzymać radości natychmiast postanowiłam zapytać moją córkę: „Oleńka, pokaż mi mój pokój, proszę. Jestem taka ciekawa, jak wygląda!”. Jednak moja prośba wprawiła ją w osłupienie, a następnie usłyszałam: „Mamo, przywiozłam Cię tutaj, żeby pokazać Ci nasze mieszkanie. Zaciągnęliśmy pod nie kredyt hipoteczny i teraz będziemy tu mieszkać. Przepraszam, nie chciałam wprowadzać Cię w błąd”.
Potem zaczęła tłumaczyć, że nie zmieścilibyśmy się tutaj wszyscy – niebawem na świat przyjdzie ich dziecko, a o kolejne planują się starać już rok po urodzeniu pierwszego.
No to ładna mi niespodzianka! Ale to chyba moja wina, bo rozmarzyłam się na starość i myślałam, że czeka mnie nie wiadomo co, a dzieci żyją swoim życiem i nie myślą o mnie.
Uraziło mnie to do łez, chociaż zdaję sobie sprawę, że nikt mi nic nie jest winien. Powiedziała dzieciom, że tego dnia mam jeszcze lekarza, więc muszę już iść. Okłamałam ich, ale nie chciałam pozostać tam ani minuty dłużej. Do domu jechała wróciłam ostatnim autobusem, a kiedy wróciłam do domu to z tego smutku jeszcze długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nadal mam nadzieję, że córka zadzwoni do mnie i powie, że zmienia zdanie i będę mieszkać u niej. Jestem chyba naiwna.
Oczywiście nikt do mnie nie zadzwonił. Siedzę w moim psującym się domu przy oknie, a obok leży kot Tima tak stary jak ja. Nasze dusze ogarnięte są samotnością, ponieważ nikt nas nie potrzebuje, nikogo nie obchodzimy. Nie mogę winić Oli za to, że układa sobie życie po swojemu, ale nic na to nie poradzę, że to dla mnie bolesne. Co mam teraz robić?”.